Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Logowanie

Luksus dla spragnionych

styczeń 30 2020

W grudniu 1971 roku wegańska aktywistka (bo przecież bez weganizmu ekologia NIE istnieje) Julia „Butterfly” Hill wspięła się na liczącą sobie 1,5 tys. lat i wysoką na 55 m sekwoję czule nazywaną Luną i przeżyła na niej prawie dwa lata. Julia oraz inne osoby z kręgu wsparcia społecznościowego i medialnego uchroniły Lunę – a także pozostałe drzewa w promieniu 61 m – przed wycinką.

Sekwoje uznaje się za najwyższe żywe istoty na planecie, ale mikrogrzyby żyjące pod drzewami są tak samo ważne jak one. Każda żywa istota spełnia funkcję restrukturyzacyjną, żywi, kojarzy, wzbogaca, odgrywa swoją rolę w biosferze. Bo w biosferze nie istnieje życie zbędne – poza ludzkim, któremu naukowo nie przypisano żadnej istotnej roli. Jedynie eksterminację.

Tryliony zwierząt składających się na 30 mln gatunków (jest to rachunek bardzo relatywny, gdyż opiera się różnych obliczeniach szacunkowych – od miliona skatalogowanych gatunków do 100 mln, które jeszcze nie zostały przez naukowców odkryte) poruszają się po naszej planecie lub tkwią w miejscu. Całe to życie bije zwłaszcza w oceanach. Od samej skóry – powierzchni do przepastnych głębi, gdzie żyją bakterioplankton i fauna bytująca przy kominach hydrotermalnych. Od atmosfery aż po warstwy podziemne, gdzie trzeba znieść brak tlenu na odcinku 9 km w głąb. Istnieją np. niesporaczki, które potrafią przetrwać w temperaturach bliskich zeru absolutnemu (-273 st. C), a także w temperaturach dodatnich aż do 151 st. C.

Wchodzimy w interakcję z kosmosem. Pochwycone przez przyciąganie ziemskiego pola magnetycznego oktyliony oktylionów cząstek pochodzących z obiektów, które zderzyły się z atmosferą w różnych punktach przestrzeni, rozbijają się na mikroskopijne drobiny pyłu, zaś te spadają bezustannie na naszą planetę niczym deszcz. W domach pozbywamy się ich na tysiąc sposobów, jednak one wciąż wracają. Tworzą na ziemi dywany, a wiatr zmiata je nieustannie. Osiadają na powierzchni oceanów, wolno opadają przez dziesiątki, a nawet setki lat, aż w końcu osadzają się na dnie. Nawożą pola uprawne, lasy, pustynie, zbiorniki wodne oraz plaże. Nie jesteśmy w stanie zważyć ani wyobrazić sobie milionów ton kosmicznego pyłu, który ziemia zebrała przez wieki, jednak możemy z całą pewnością stwierdzić, że gwiazda rozbita milion lat temu pomaga rosnąć fasoli, którą dzisiaj jemy. Daje to do myślenia.

Możemy zamknąć się i przeżyć w naszym antropocentryzmie i stworzonych przez niego w artefaktach. Możemy być tymi wymarzonymi astronautami na pokładzie naszych konstruktów, odizolowani od wszystkiego, jeść chemiczne pożywienie szczęśliwi w aseptycznej doskonałości i w technologii, w której my sami jesteśmy wierzchołkiem piramidy. Kiedy jednak astronauci schodzą do swojego pierwotnego domu, stykają się ponownie z brudem łąki. Po wykonaniu kosmicznej misji, smakują krople deszczu jak za pierwszym razem, pluskają się w rzekach, wystawiają na działanie słońca i zajadają świeżymi pomidorami, jakby świat był właśnie tym. I świat jest właśnie tym. Jesteśmy nierozdzielnie związani z tą planetą, która w przeciwieństwie do nas nie jest zbędna. Bo nasze ciało starsze jest o miliony lat od naszej skorumpowanej myśli. Istota ludzka to przeklęty malkontent o aroganckich manierach i trzeba ją wyzwolić, żeby wyzwolić nas wszystkich, wszystkie gatunki istniejące na tym globie. Musimy się zmienić, bo inaczej umrzemy.

Na wybrzeżu kantabryjskim Półwyspu Iberyjskiego mówi się, że Baskowie wymyślili polowania na wieloryby za pomocą harpunu, jednak nie wiadomo, czy udało im się to zrobić równocześnie z Normanami czy też była niewielka różnica w czasie. Nie ma to znaczenia. Wiadomo, że specjalizowali się w połowach waleni południowych, które są ufne, nieagresywne, ważą nawet do 60 ton, a ich tłuszcz wykorzystywany był w kagankach, fiszbiny do wyrobu uchwytów noży i gorsetów, natomiast kości do mebli lub w budownictwie. Jedną z metod mordowania waleni było zabicie młodego i zawleczenie go na plażę, gdyż wiadomo było, że matka go nie opuści i wówczas możliwe stawało się zabicie również jej.
Nie ma już waleni na północy Atlantyku, wytrzebiliśmy je z typową dla nas elegancją. Ostatniego zamordowano na ziemiach Baskonii 14 maja 1901 r. Z chwilą wynalezienia harpunu z ładunkiem wybuchowym w 1954 r. polowanie na wieloryby stało się dla tych ssaków wyrokiem, a ich kaci zamienili się w zwykły pluton egzekucyjny. To historia jedna z wielu, wpisująca się w tradycję nostalgii za morderstwem i sztuki zła, jak muzea łowiectwa i rybołówstwa, które odwzorowują technikę zbrodni.

Równie nostalgiczne byłoby zobrazowanie wyrachowanych technik tortury i eksterminacji w nazistowskich obozach albo w gułagach. Równocześnie ogrody zoologiczne, te pseudonaukowe getta, określają swoich mieszkańców jako „kolekcję okazów”. Jakby były to znaczki pocztowe…

Około 83 proc. ziemi uprawnej zanieczyszczone jest pestycydami, zaś pszczoły i wiele innych zapylaczy, a także pozostałe owady, opryskiwane są w milionach. W reklamie GMO używa się argumentu głodu na świecie, a przecież przyczyną głodu jest niesprawiedliwy podział i neokolonializm, a nie braki żywności. Możliwości, wiara, obietnice i nadzieje, jakie nam sprzedają z organizmami transgenicznymi, stanowią część wierzeń i szarlatanerii praktykowanych w ramach nauki, która nie jest neutralna, bo karmi ją ręka kapitału. Głównym problemem GMO jest ingerencja w gen, w komórkę, a do tego nikt jeszcze nigdy się nie posunął, dlatego też konsekwencje są najzwyczajniej nieprzewidywalne, niezależnie od piosenki śpiewanej przez aroganckich i żądnych pieniędzy lekkoduchów. W samczym, kapitalistycznym świecie, w którym toczą się setki wojen, a miliardy ludzi nie zaspakajają swoich podstawowych potrzeb, ma miejsce zmiana klimatu, szóste wymieranie gatunków, brutalny ekologiczny kryzys o nieodwracalnych skutkach. Nam też grozi szybkie wyginięcie. Czy w takim razie możemy sobie pozwolić na luksus ignorancji? Czy możemy podjąć ryzyko modyfikacji istoty życia na korzyść kapitalizmu? Dlaczego chcemy zwiększyć produkcję żywności, jeśli tylko w obiegu handlowym wyrzucamy połowę? Po co rozszerzać ofertę kulinarną, jeśli kapitalizm, który nam to umożliwia, zajął się już niszczeniem niezależności żywnościowej oraz całego bogactwa nasion na planecie?

Historia feminizmu i literatury, postęp w obalaniu barier międzygatunkowych, odyseja kosmiczna, kolonizacja galaktyki, inkunabuły, pierwsza klepsydra, cybernetyka, krionika, wiedza o genomach… – nic z tego nam nie posłuży, jeśli ludzcy spadkobiercy tego świata zaczną się wyżynać wzajemnie z powodu braku żywności i wody, do którego nasze marnotrawstwo się przyczyni. To nie jest fantazja, już dzisiaj ludzie walczą o wodę i żywność. Istnieją uchodźcy i migranci klimatyczni, ludzie wygnani z kraju z powodu wojen o bogactwa naturalne. Dzieje się to daleko od Twojego domu, a oni przybywają na nasze ulubione, wakacyjne plaże. Ich ciało jest wówczas nabrzmiałe i przybiera kolor niebieski…

Są osoby, które czując chłód, narzucają na siebie sweter. Inne ogrzewają cały dom, żeby móc chodzić w koszulce. Oto metafora globalnego ocieplenia z winy antropocenu. Zbyt wielu ludzi uzależnia identyfikację z różnego rodzaju walkami od tego, czy ich przywileje nie zostaną ograniczone. Jest to tak samo absurdalne jak niejedzenie zwierząt, bo „są one naszymi przyjaciółmi”. Kompletna bzdura! Jakby prawo do życia zależało od przyjaźni, a nie było przyrodzone. Ale są tylko dwa rodzaje kapitalizmów: w gotówce i na raty. Reszta to sny szaleńca. Jesteśmy zbyt duzi, zbyt samczy, zajmujemy olbrzymie areały, aspirujemy do absurdalnych celów, a tymczasem trzeba zacząć myśleć w kategoriach tego, co małe. Bo kiedy podróżujemy na wakacje 5 lub 10 tys. km, promujemy fikcję, która przekonuje, że wszyscy posiadamy takie prawo. A przecież tego typu podróże kosztują ludzkie życie tylko z powodu żądzy przejęcia kontroli nad ropą, która to przemieszczanie się umożliwia. Nasza władza ekonomiczna nie jest władzą rzeczywistą, bo prawdziwa władza oznacza „nie chcieć”. Żądza to tylko wyzwanie, które patriarchat przyjmuje z ekscytacją, gdyż uwielbia konkurować. Kapitalizm żyje z niewolnictwa i z trwonienia czasu naszego życia, z tej właśnie żądzy, z codziennego samobójstwa popełnianego, żeby kupić to, co jest w sprzedaży. I nigdy nikt nie jest stanie się zaspokoić. Nigdy. Dlatego należy powrócić do tego, co małe, do rzeczy prostych i zrozumiałych, z prędkością, którą możemy kontrolować i – jeśli to konieczne, choćby w celu uniknięcia potrącenia – wyhamować bezpiecznie, bez traumatycznych doświadczeń. Żadne życie nie jest warte żądzy, żaden ból nie zasługuje na spełnianie kaprysów, żadne cudze marzenie nie zasługuje na poświęcenie naszej tożsamości. Trzeba odzyskać piękno brudu i dzikości.

Nie mamy planu B, nie istnieje inna planeta tak doskonała i piękna jak ta. Wszystkie fantazje o kolonizacji innych planet to brzydota świata fantasy prezentowanego w kinie dziecięcym i megalomańskie ekspedycje kosmiczne zrealizowane kosztem wojen o ropę i dzieci pozostawionych bez wody. I to właśnie ta próżność niszczy świat i dzieci. Nie chcemy być realistami w onanistyczny i drapieżny sposób, jaki nam wszczepili, bo za nasze obsesje płacą inni. Walczmy więc o planetę. Przeciwko merkantylizmowi – wyrzeczenie i pokora. Przeciwko powszechnej głupocie – wspólne przestrzenie w zasięgu ręki, w których można oddychać. Przeciwko samouwielbieniu – pragmatyzm pragnienia życia. Za jedno drzewo jestem w stanie zmienić całą historię myśli ludzkiej. Za jeden kwiat, historię wszystkich religii.

Deszcz to luksus dla spragnionych, pocieszenie dla kurzu, powietrze dla owoców. Deszcz to odpowiedź nieba na oddech ziemi, która wydycha swoją parę w górę. „Masz” – mówi niebo, kropiąc deszczem – „oddaję ci, co twoje”. Deszcz to bogini życzliwości, zmienna i nieprzewidywalna. Deszcz odpowiedzialny jest za nasz chleb. Puszcza Białowieska to nasza Amazonia, parki miejskie to płuca mieszkańców i gniazda innych, tych wyposażonych w pióra i w pełne prawo do życia właśnie tam. Naturalne przestrzenie, niezależnie od tego, czy mają status rezerwatów, są jedynym rzeczywiście cennym skarbem tej ziemi, którą Polacy nazywają Polską. Wszystko, co normalne, w swoim czasie było nietypowe. Możemy zacząć zwalniać teraz albo zrobimy to nagle, kiedy rzeczywistość przekłuje naszą bezmyślną bańkę. Istnieje prostsze życie, które porzuciliśmy parę dekad temu. Musimy wrócić do życia jak dawniej, do potrzeb jak dawniej, ale z etyką dnia jutrzejszego. Weganizm i ekologia są nierozerwalnie złączone w potrzebie ratowania życia – indywidualnego i społeczności – oraz miejsc, w których ono istnieje. To pilne wyzwanie przed Tobą i przede mną.

  • Tekst: Xavier Bayle
  • Tłumaczenie: Agnieszka Władzińska
  • Tekst ukazał się w numerze 2/2020 Magazynu VEGE