Polska węglem stoi? A co, jeśli górnicza branża to kolos na glinianych nogach? Statystyki na temat produkcji, importu i wykorzystania węgla są nieubłagane i jasno pokazują, że najwyższa pora postawić na bardziej ekologiczne rozwiązania.
W Polsce panuje silne przekonanie, że węgiel to skarb narodowy. Jego zasoby są naszym największym bogactwem, które może nas uchronić przed energetyczną zależnością od sąsiadów dysponujących innym cennym surowcem – ropą. Polityczni decydenci nieustannie podkreślają kolosalne znaczenie „czarnego złota” dla polskiej gospodarki. W publicznej debacie na temat przemysłu węglowego pada wiele słów o jego blaskach, od niedawna jednak coraz częściej mówi się także o cieniach. Słusznie – zawsze gdy mowa o bogactwie, należy zadać pytanie, czy jednocześnie nie jest ono przekleństwem.
Bez wątpienia ogromny postęp cywilizacyjny nie dokonałby się, gdyby nie paliwa kopalne: ropa naftowa, gaz ziemny oraz węgiel. Gwałtowny rozwój wielu gałęzi przemysłu wymagał ogromnych zasobów energii, której dostarczały właśnie kopaliny. Źródła podają, że średnie roczne światowe wydobycie węgla kamiennego wzrosło ponad 40-krotnie w czasie zaledwie jednego wieku – w 1800 roku wydobyto 15 mln ton tego surowca, zaś w roku 1900 już 700 mln. XIX w. okazał się złotym okresem także dla polskiego górnictwa, zwłaszcza jego druga połowa. W 1850 roku w Polsce wydobyto 1 mln ton węgla; w ciągu kolejnych 70 lat liczba ta wzrosła ponad 50-krotnie. Pozycję naszego kraju jako węglowego giganta umocniło założenie w 1919 roku Akademii Górniczo-Hutniczej (początkowo Akademii Górniczej), która stała się naukowym zapleczem polskiego przemysłu wydobywczego oraz miejscem kształcenia przyszłych kadr górniczych.
Twarde dane Eurostatu wskazują na to, że Polska do dzisiaj wiedzie prym w wydobyciu węgla kamiennego – w 2018 roku krajowa produkcja tego surowca nie dość, że była najwyższa w Unii Europejskiej, to na dodatek odpowiadała aż 86 proc. całego węgla wydobytego we Wspólnocie. Brzmi imponująco? Owszem, jeśli weźmiemy pod uwagę tylko wymienione wyżej dane. Wystarczy jednak spojrzeć szerzej, aby stwierdzić, że w dzisiejszych czasach przyszłość energetyczna oparta na węglu maluje się, zarówno dosłownie, jak i metaforycznie, w bardzo czarnych barwach.
Aby dostrzec sygnały, warto dokładniej przeanalizować dane Eurostatu. Polska produkcja węgla kamiennego najwyższa w Unii Europejskiej? To prawda, ale w 2018 roku jedynie pięć państw członkowskich wydobywało ten surowiec. Odpowiadamy za 86 proc. produkcji węgla w całej Wspólnocie? To również prawda, ale w gruncie rzeczy nie jest to szczególny wyczyn z dwóch istotnych powodów – po pierwsze konkurencja na tym polu jest coraz słabsza i mniejsza, a po drugie produkcja węgla kamiennego w Unii Europejskiej systematycznie spada (jak dotąd zmalała o 80 proc. w stosunku do 1990 roku).
Należy także przyjrzeć się uważniej warunkom panującym w polskim przemyśle węglowym. Obecna sytuacja wskazuje na to, że o ile „Polska węglem stoi” – ponieważ prawie 80 proc. energii elektrycznej pozyskujemy wskutek spalania węgla, o tyle bardzo mocno się w tej pozycji chwieje. Nic dziwnego – ciosów było dużo, a kolejne nadejdą. Wydobycie węgla kamiennego w Polsce od lat maleje. Dane Państwowego Instytutu Geologicznego pokazują, że w 1990 roku produkcja czarnego surowca sięgała ponad 150 mln ton, ale już w roku 2016 spadła poniżej 70 mln ton. Ze statystyk wynika, że poziom wydobycia polskiego węgla osiągnął w grudniu 2018 roku historyczne minimum. Nie powinien zatem dziwić raport Instytutu Badań Strukturalnych, z którego dowiadujemy się, że od 1990 roku czterokrotnie zmalała liczba górników zatrudnionych przy wydobyciu węgla kamiennego.
Wydobycie maleje, zatrudnienie też, ale to, co powinno budzić największy niepokój zwolenników energetyki opartej na węglu, to wielkość zasobów „czarnego złota”. Uśredniając dane podawane przez ekspertów, można założyć, że przy obecnym poziomie wydobycia węgla kamiennego w polskich złożach wystarczy na około 40 lat. Węgiel brunatny skończy się jeszcze wcześniej. Skąd w takim razie biorą się znacznie większe liczby, sięgające nawet setek lat, o których można często usłyszeć w kontekście wystarczalności złóż węgla? Diabeł tkwi w szczegółach – podczas gdy eksperci mówią o zasobach operatywnych, czyli takich, które podlegają wydobyciu na powierzchnię, zwolennicy energetyki węglowej wolą sięgać po niepewne, ale imponujące dane dotyczące wszystkich znanych zasobów węgla w Polsce, nawet jeśli istnieje bardzo małe prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek zostaną one wydobyte i wykorzystane.
Kolejnym faktem podkopującym argumentację prowęglową jest ilość „czarnego złota”, która napływa do naszego kraju z zagranicy. Skoro „Polska węglem stoi”, dlaczego potrzebny nam cudzy surowiec? I to w niemałych dawkach. W 2018 roku padł rekord importu – przyjechało do nas 20 mln ton węgla, przede wszystkim z Rosji. Z kolei Eurostat podaje, że w pierwszym kwartale 2019 roku do Polski trafiło już prawie 5 mln ton zagranicznego węgla, o kilkaset tysięcy więcej niż w tym samym okresie rok wcześniej. Taka tendencja zwiastuje kolejny rekord.
Jakie są źródła spadku polskiej produkcji węgla? Justyna Piszczatowska, dziennikarka specjalizująca się w elektroenergetyce, jako powód podaje wyhamowanie inwestycji, które trwa już od jakiegoś czasu.
– Na to nakłada się czynnik długofalowy: stopniowo potrzebujemy coraz mniej węgla. Najwięcej surowca Polska produkowała w końcówce lat 90. XX wieku. Byliśmy również eksporterem netto surowca. Wraz z transformacją ustrojową upadł jednak przemysł ciężki, co doprowadziło do raptownego spadku popytu na prąd. Później jednak popyt na energię zaczął się odbijać, a popyt na węgiel już nie wrócił do poziomu z czasów PRL – mówi.
Nie tylko według dziennikarki czasy świetności polskiego górnictwa już minęły. Energetyka węglowa przegrywa na wielu frontach. Część złóż się kończy, a wtedy kopalnię trzeba wygasić lub eksploatować zasoby znajdujące się głębiej. To z kolei powoduje ogromne koszty (polskie kopalnie węgla kamiennego należą do najgłębszych na świecie), nie wspominając o rosnącym zagrożeniu dla zdrowia i życia górników fedrujących coraz niżej. Napotyka się na trudności górniczo-geologiczne w postaci uskoków skalnych, zaburzeń tektonicznych lub dopływów wód kopalnianych. Czasem wzrasta zagrożenie pożarowe, co wymusza ograniczenie produkcji. Jeśli koszt wydobycia węgla staje się wyższy niż zysk z jego sprzedaży, produkcja przestaje mieć ekonomiczną rację bytu. Nie można także zapominać o niebotycznie wysokich kosztach transportu węgla.
Najmocniejszy cios w kolosa na glinianych nogach, jakim wydaje się polski przemysł węglowy, wymierza jednak Unia Europejska. W lipcu szefową Komisji Europejskiej została Ursula von der Leyen, dla której redukcja emisji CO2 wydaje się jednym z priorytetów
– Chcę, by Europa stała się pierwszym neutralnym dla klimatu kontynentem – powiedziała von der Leyen.
Ostatnia dekada pokazała, że Unia Europejska stara się o pozycję lidera zmian w energetyce – intensywnie promuje odnawialne źródła energii (m.in. elektrownie wiatrowe i słoneczne), stworzyła rozbudowany system handlu emisjami (ETS) oraz czyni nieustanne starania, aby zmniejszyć zależność gospodarczą od emisyjnych paliw. Jak widać, Wspólnota z wielu stron podkopuje pozycję kopalin na rynku energetycznym – przykładem są także przeszkody, które stawia na drodze inwestorów chcących pozyskać dotacje na inwestycje w kopalniach. Dlatego też stwierdzenie, jakoby działania Unii Europejskiej dobijały polski przemysł węglowy, wcale nie jest przesadzone – zwłaszcza jeśli popatrzy się w nieodległą przyszłość. Do 2030 roku Unia chce redukcji emisji CO2 o 50 proc. Nikt nie ma wątpliwości, że tego celu nie da się pogodzić z deklaracjami polskich polityków, którzy zapewniają, że węgiel pozostanie głównym źródłem polskiej energii jeszcze przez wiele dekad.
Tymczasem gęsty, lepki, trujący smog przyspiesza decyzje o drastycznych ograniczeniach nakładanych na korzystanie z paliw stałych. Przykładem jest Kraków, który poważnie cierpiał z jego powodu. Wprowadzony we wrześniu zakaz ogrzewania lokali mieszkalnych paliwami stałymi sprawił, że po raz pierwszy od wielu lat miasta podczas jesiennych przymrozków nie spowijała trująca mgła.
To ogromny sukces, ponieważ ze smogiem nie ma żartów – jak podaje raport Narodowego Funduszu Zdrowia zanieczyszczenie powietrza zabija co roku około 50 tys. Polaków. Według Światowej Organizacji Zdrowia należymy do czołówki państw Unii Europejskiej z najbardziej zatrutym powietrzem.
Udowodniono, że smog przyczynia się do występowania przewlekłej obturacyjnej choroby płuc, astmy oraz wielu infekcji dróg oddechowych; stwarza także doskonałe warunki dla raka płuc, który obecnie jest uważany za najczęściej występujący nowotwór na świecie. Przeprowadzono wiele badań, które wykazały, że smog jest tak samo szkodliwy dla organizmu jak palenie tytoniu. To zabójca, który nie wybiera – cierpią przez niego młodzi i starzy, a nawet ci, którzy się jeszcze nie narodzili (z badań wynika, że smog ma wpływ na rozwój płodu). Co więcej, jego szkodliwe działanie nie ogranicza się do niszczenia dróg oddechowych – cząsteczki zanieczyszczeń wnikają do układu krwionośnego, którym docierają do wszystkich narządów, narażając organizm m.in. na udar, zawał serca czy bezpłodność.
Palenie węglem znacząco przyczynia się do powstawania smogu. Jak podaje Polski Alarm Smogowy, głównym źródłem zanieczyszczenia powietrza w Polsce jest tzw. niska emisja, czyli spaliny pochodzące z kotłów i pieców na paliwa stałe w gospodarstwach domowych – określenie „niska” nawiązuje do niskich kominów, nie do niskiego poziomu emisji. Zaraz po niskiej emisji plasuje się przemysł, a przede wszystkim energetyka węglowa. Huty, koksownie, elektrownie cieplne (czyli te, które do wytworzenia energii potrzebują ciepła) to zakłady, które odpowiadają za dużą część zanieczyszczeń powietrza w Polsce. Należy zaznaczyć, że w dużych miastach do smogu w sporej mierze przyczynia się także ruch samochodowy.
Jeśli wyeliminujemy z gospodarki paliwa kopalniane, w tym węgiel, jesteśmy w stanie powstrzymać nieubłagane zmiany klimatyczne, które obecnie zachodzą na bezprecedensową skalę. Niestety w Polsce większość polityków ulega presji lobby górniczego. Szeroki strumień państwowych dopłat nieustannie płynie do nierentownych kopalni, wysokie hałdy węgla leżą nieruszane, ponieważ są zbyt drogie na polskie warunki, a tymczasem rząd snuje wizje na temat kolejnej elektrowni węglowej. I podczas gdy opinii publicznej po raz setny powtarza się, że „Polska węglem stoi”, nikt nie pyta o to, skąd pochodzi owe „czarne złoto” oraz jak długo jeszcze nasz kraj „ma być dumny” z tytułu największego truciciela w Europie. Nadzieję można pokładać wyłącznie w ekologicznej edukacji – być może tylko ona stoi pomiędzy węglowymi gigantami a przyszłością, w której przyjdzie żyć kolejnym pokoleniom.
- Tekst: Agnieszka Rutkowska
- Tekst ukazał się w numerze 12/2019 Magazynu Vege