Tajska kuchnia ma weganom wiele do zaoferowania. To eksplozja smaków i aromatów. Zapraszamy na kulinarną podróż po Tajlandii – nie wrócicie głodni.
Jak my przeżyjemy te trzy tygodnie bez pierogów? Myślisz, że w Tajlandii są ziemniaki i pierogi? Z tymi dręczącymi myślami siedzieliśmy przed odlotem w jednej z warszawskich knajpek, zajadając się potrójną porcją, a jakże, pierogów.
To była nasza pierwsza tak daleka wyprawa. Tajlandia i tajska kuchnia kusiła nas już od dawna. Teraz, kiedy nasz dobry znajomy rzekł „jedźcie”, klamka zapadła…. Przygoda zapowiadała się tym większa, że dosłownie kilkanaście dni przed naszym wylotem dołączyła do nas trójka znajomych z grona Vege Runners. Nie znaliśmy się jakoś blisko, ale łączyły nas wspólne pasje do biegania, diety wege oraz włóczęgostwa. I tak oto w połowie listopada zaczęła się nasz przygoda.
Nie ukrywamy, że trochę obawialiśmy się, czy będziemy mieli co jeść. Informacje, jakie do nas docierały od znajomych, którzy byli już w Tajlandii, były skrajnie różne. Jedni twierdzili, że będziemy głodować, inni, że z wegańskim jedzeniem nie ma najmniejszego problemu. Tych drugich opinii było zdecydowanie mniej. No cóż, nie pozostało nam nic innego jak sprawdzić osobiście, jaka jest tajska kuchnia w wersji wegańskiej na miejscu, w samej Tajlandii. Nie ukrywamy też, że jesteśmy fanami kuchni azjatyckiej, ale jak sami się przekonaliśmy, co innego jeść u źródła…
Bangkok przywitał nas specyficznym zapachem. Chyba do końca życia zostanie nam to w pamięci. Mieszanina smogu , przydomowej kuchni, duriana oraz kilku wschodnich przypraw, których nazw nie było nam dane poznać…
A jaka jest tajska kuchnia w wersji wegańskiej i jej dostępność w dużych miastach Tajlandii? Świetna! Zwykle aby znaleźć lokal z wegańskim jedzeniem, korzystaliśmy z aplikacji Happy Cow. Ale i to nie zawsze było konieczne. Na przykład w Chiang Mai trafiliśmy przypadkowo na lokal, który zajmował się przygotowywaniem czegoś w rodzaju lunch boksów. Jako, że Tajowie praktycznie nie jedzą chleba, do dyspozycji była cała paleta spring rollsów, sushi i innych ciekawych potraw opartych głównie na tofu i lokalnych warzywach. Ciekawa sprawa, bo wszystkie potrawy były wegańskie, mimo że lokal się tym absolutnie nie afiszował. Być może wpływ na to miała bliskość świątyni, gdzie na nauki uczęszczali młodzi mnisi.
W dużych miastach zwłaszcza tych, do których przyjeżdża dużo turystów, roi się od knajpek wegańskich, wegetariańskich, a także takich jak opisana powyżej. Do dyspozycji mamy całą gamę kuchni azjatyckiej. Są lokale chińskie, tajskie, indyjskie i mieszane. Prócz tego jedzenie – w postaci całego bogactwa świeżych owoców i na szybko przyrządzanych prostych potraw – można kupić bezpośrednio na ulicy. A smakują wyśmienicie. Różnica w smaku owoców i lokalnych warzyw dojrzewających w naturalnych warunkach i tych zakupionych w europejskich marketach jest nie do opisania. Zaskakuje też ich różnorodność i wielobarwność. Kilka gatunków bananów, ananasy, smocze owoce, mango, jabłka cukrowe i wiele innych. Każdy znajdzie coś ciekawego smakowo dla siebie. Dla nas hitem szybkich przekąsek były świeże orzechy kokosowe, które można kupić wszędzie. Sprzedawca przy nas otwiera taki orzech. W warunkach pogodowych, jakie panują przez większość czasu w Tajlandii, orzeźwiająca woda kokosowa jest nieoceniona. Fantastycznie jest też zanurzyć się w smaku lodów kokosowych podawanych w łupinie kokosa, posypywanych orzeszkami – tym razem ziemnymi. Można się także orzeźwić świeżo wyciskanymi sokami z mandarynek czy granatu. Na tych stoiskach swoje miejsce ma i durian, owoc o kontrowersyjnym smaku i zapachu (nie wolno wnosić go do hotelu właśnie ze względu na ów specyficzny zapachu). Z całej naszej piątki tylko jednej osobie tak naprawdę smak wydał się ciekawy… Przypomina trochę cebulę z dodatkiem cukru. Coś jak syrop z cebuli, który babcie aplikowały nam na przeziębienie.
Trochę inaczej jest z dostępnością wegańskiego jedzenia w mniejszych miejscowościach. Kiedy wśród obsługi lokalu trafimy no kogoś, kto w miarę sprawnie posługuje się językiem angielskim, sprawa robi się o wiele prostsza. Niestety im dalej od wielkich miast, tym bariera językowa staje się bardziej wyraźna. W Tajlandii w zasadzie nie ma takiego określenia: dieta wegańska. Funkcjonuje „wegetarianizm”. Zamawiając posiłek, musimy więc podkreślić, że nie chcemy, by do przyrządzenia potrawy użyto jaj, mleka oraz sosu ostrygowego, który jest jednym z najbardziej charakterystycznych dodatków tajskiej kuchni. W chwili, gdy bariera językowa uniemożliwia zamówienie posiłku, pozostają nam lokale typowo roślinne, których jest niewiele, ale się zdarzają nawet w najdalszych zakątkach Tajlandii. Oczywiście do dyspozycji mamy również – tak jak w wielkich miastach – całą masę świeżych owoców i prostych potraw sprzedawanych na ulicy. W pamięć zapadła nam ciekawa przekąska, jaką udało nam się kupić w miasteczku Kanchanaburi. Był to słodki ryż z czarną fasolą zapiekany bezpośrednio na ogniu w pędach bambusa. Prosta, sycąca i bardzo smaczna przekąska.
W ostateczności można się zaopatrzyć w jedzenie w bardzo popularnej w Tajlandii sieci marketów „7 Eleven”. Do dyspozycji są tam wszelkie produkty przetworzone, takie jak dżemy, mleka sojowe, fasolowe bądź sezamowe, chleb czy „chrupacze” w postaci chipsów, orzeszków itp. Należy je traktować jedynie jako rezerwę oraz ewentualny suchy prowiant na czas długiej podróży pociągiem.
Jai, czyli jedzenie buddyjskich mnichów, odkryliśmy niestety na samym końcu naszej podróży. Tanie restauracje z postnym, wegańskim jedzeniem są oznaczone czerwonym symbolem na żółtym tle. Jedzenie przeważnie w klimacie tajskim lub chińskim. W środku często jest jakiś ołtarzyk, a lokalne jadłodajnie mają oldschoolowy wystrój. W miejscach, gdzie serwowane jest mięso, bezpiecznie jest dodatkowo używać przymiotnika jai, opisując potrawę.
Tajska kuchnia w wersji wegańskiej w Tajlandii jest naprawdę tania. Bardzo sycący obiad można zjeść za 12 zł. Potrawy są bardzo smaczne, kolorowe i pięknie pachną. To zasługa wielu ziół i lokalnych przypraw, które są powszechnie stosowane. Warzywa i różne składniki dań (oprócz makaronów) zwykle są gotowane al dente, co ewidentnie uwydatnia smak potraw.
Jednym z najsmaczniejszych deserów, jakie zamówiliśmy, było ciasto czekoladowe z płynną czekolada w środku. Jego smak sprawiał, że człowiek na chwilę odrywał się od ziemi. Ciastko to można zamówić w jednej z wegańskich restauracji przy Koh Sun Road w Bangkoku.
Tajska kuchnia nas oczarowała. Nie spodziewaliśmy się, że aż tak pozytywnie nas zaskoczy. Feeria smaków i kolorów gra nam we wspomnieniach do dzisiaj i powoduje, że na samą myśl czujemy się głodni. Niewątpliwie wielką zaletą, jeśli chodzi o kulinarny aspekt tej wyprawy, był fakt, iż podróżowaliśmy w pięć osób. Daje to niesamowitą możliwość spróbowania większej liczby potraw. Pragmatycznie staraliśmy się tak skomponować zamówienie, by każdy dostał co innego. Wszystkim weganom i wegetarianom, którzy lubią eksperymentować i poznawać nowe smaki, gorąco polecamy. Nie bez powodu tajska kuchnia jest uznawana za jedną z najsmaczniejszych na świecie.
Tajska kuchnia w pigułce:
Pad Thai – to chyba najbardziej znana potrawa Tajlandii. Aromatyczny makaron ryżowy z lokalnymi warzywami i sosem z orzeszków ziemnych. Bardzo pożywna i smaczna potrawa, różnie komponowana w zależności od regionu.
Zupa Tom Kha – zupa warzywna z grzybami i mlekiem kokosowym. Dość pikantna, ale w większych miastach można zamówić wersję łagodną.
Mango Sticky Rise – to chyba najbardziej popularny deser tajlandzki podawany w różnych formach. Jego głównymi składnikami są świeży owoc mango, słodki ryż i mleko kokosowe. Chyba nie było osoby, której by ta potrawa nie smakowała.
Tekst: Małgorzata Dziurska-Francuz i Konrad Francuz
Tekst ukazał się w październikowym numerze Magazynu Vege.