Czas aquokalipsy
W 2004 r. w mieście Monzaw północnych Włoszech zakazano trzymania ryb w kulistych akwariach. Jednym z powodów było to, że spoglądając przez zakrzywione ścianki naczynia, ryba ma zniekształcony obraz świata. Patrząc na współczesne metody hodowli i połowu ryb oraz popularne żywieniowe stereotypy, trudno nie zauważyć, że to ludzki obraz rzeczywistości uległ zniekształceniu. Czas wyjść ze szklanej kuli i spojrzeć rybom w oczy
Tekst: Monika Kuźniewska
W miarę jak rośnie nasza wiedza o chowie przemysłowym zwierząt, coraz częściej rezygnujemy z ich zjadania. Wyjątkiem są ryby. Te nadal jadamy bardzo chętnie. Oczywiście nie pangę? bo faszerowana antybiotykami i pływa w odchodach. Nie męczymy też karpia w ciasnej reklamówce ? to przecież barbarzyństwo. Kupujemy łososia, pstrąga, dorsza, ?bo są zdrowe, a w dodatku to bardziej etyczny wybór niż krowa czy kurczak?.
Czy naprawdę wierzymy, że problemy i pułapki związane z intensyfikacją produkcji cudownie ominęły producentów ryb? Zanim na świątecznym stole postawimy na ?zdrową rybę?, warto poświęcić chwilę na refleksję nad tym, jaką drogę przeszła, zanim wpłynęła na nasz talerz.
Samiec czy samica?
Połowa spożywanych na świecie ryb pochodzi z hodowli. Jej początkowym etapem jest sztuczna inseminacja, czyli kontrolowane tarło. Ikrę pozyskuje się poprzez uciskanie brzucha samicy od głowy do ogona. Czasem ucisk nie wystarcza, jajeczka wypłukuje się strumieniem wody pod ciśnieniem, wycina nożem. Samce kilkukrotnie doi się z nasienia, silnie ściskając genitalia, co wiąże się z ogromnym bólem. Mlecz i ikrę miesza się razem.
Z jajeczek wylęgnie się narybek, który całe życie spędzi w zatłoczonych zbiornikach, gdzie problemem jest niedobór tlenu i wysokie stężenie amoniaku. Największe zagęszczenie występuje w hodowlach takich ryb jak pstrąg: na ilość wody odpowiadającą jednej wannie przypada nawet 27 ryb.
Lista chorób, na jakie zapadają w takim środowisku, jest długa. Deficyt tlenowy powoduje, że skóra i skrzela bledną, pokrywają się białawym śluzem. Pojawia się ogólne osłabienie, niekiedy wytrzeszcz oczu.
Ryby hodowane w dużym zagęszczeniu są podatne na infekcje. Pleśniawka, zakaźne zapalenia skóry, gruźlica, tasiemiec, choroby skrzeli czy pasożytnicze zapalenie opon mózgowych to tylko niektóre problemy, z jakimi borykają się producenci. Podawanie antybiotyków już dawno przestało być domeną hodowców świń i kurczaków. Akwakultura stwarza też idealne warunki dla pasożytów takich jak wesz morska czy robaki jelitowe.
Rybie choroby są zjawiskiem tak powszechnym, że występowanie większości z nich nie jest przesłanką do dyskwalifikacji ?surowca? do konsumpcji przez człowieka.
Zaskakującym problemem dla właścicieli akwakulturowych tuczarni jest? dojrzewanie płciowe. Dojrzewająca ryba zużywa energię na produkcję gruczołów płciowych, co utrudnia tuczenie. Dlatego też w przypadku karpi, tilapii i pstrągów powszechną praktyką jest ?odwracanie płci? osiągane między innymi przez podgrzanie ikry do odpowiedniej temperatury. W wyniku tych praktyk powstają tzw. triploidy.
Ryby triploidalne mają dodatkowy zestaw chromosomów, przez co są niepłodne. Nie mają płci, dzięki czemu mogą urosnąć do większych rozmiarów. Szacuje się, że co najmniej 80 proc. hodowlanego pstrąga tęczowego w naszym kraju to triploidy. Jest też duża szansa, że nasz wigilijny karp w praktyce nie jest ani samcem, ani samicą.
Prawie jak łosoś
Najwięcej w Polsce hoduje się karpi i pstrągów. W Unii Europejskiej pierwsze miejsce zajmuje łosoś, uwielbiany także nad Wisłą. Ten norweski pochodzi wyłącznie z ogromnych ferm przemysłowych.
Ryby tuczy się podobnie jak świnie ? osiągają nienaturalnie szybki przyrost masy ciała dzięki skoncentrowanym paszom opartym na kukurydzy, ziarnach, odpadach drobiowych i wieprzowych, czyli składnikach, które w ich naturalnej diecie nie występują. W konsekwencji, gdyby nie odpowiednie barwniki dodawane do pasz, mięso byłoby nieapetycznie blade, jasnoszare.
Z powodu nienaturalnej diety i braku ruchu łosoś hodowlany nie ma takich wartości odżywczych jak jego daleki dziki krewny, ale za to 35 proc. więcej tłuszczu i wyjątkową zdolność kumulowania w organizmie toksyn i zanieczyszczeń. Norwescy lekarze zaczęli odradzać jego spożycie kobietom w ciąży i dzieciom.
Ze względu na warunki życia kilkanaście procent ryb w hodowlach umiera przed terminem uboju. W niektórych akwakulturach przedwczesna śmiertelność sięga nawet 40 proc. Osobniki, które do uboju dotrwają, głodzi się od kilku dni do nawet kilku tygodni przed zabiciem, aby opróżnić wnętrzności i ograniczyć ilość odchodów. Hodowcy twierdzą nawet, że głód pomaga rybom lepiej znieść stres.
Obowiązujące przepisy prawne prawie nie regulują zabijania ryb, nie ma też obowiązku ogłuszania ich przed śmiercią. Oznacza to, że ciągle żyją, gdy przecina im się skrzela, odcina płetwy czy obdziera ze skóry. Mniejsze ryby (np. karpie) zabija się poprzez spuszczenie wody ze zbiornika i uduszenie. Węgorze zanurza się w soli i patroszy żywcem. Duże łososie i tuńczyki zabijane są uderzaniem kija w głowę. W każdym przypadku agonia trwa od kilku do kilkudziesięciu minut.
Przed ubojem praktykuje się też zanurzanie ryb w kąpieli lodowej, co ma opóźnić psucie się mięsa. W praktyce obniżanie temperatury ciała powoduje, że zwierzę jest dłużej przytomne. Stosuje się też oszałamianie dwutlenkiem węgla czy ?duszenie na lodzie,? czyli wrzucanie ryb do pojemników z lodem i pozostawienie do uduszenia i zamarznięcia. Ta metoda jest często wybierana w przypadku pstrągów. Badania pokazały, że nawet po 15 min. od pogrzebania żywcem ryba jest przytomna i czuje ból. Najbardziej ?humanitarne? zdaje się być porażenie prądem, ale tylko gdy jest odpowiednio wykonywane.
W akwakulturach ?produkuje się? ponad 100 gatunków ryb. Za każdym razem, gdy na naszym talerzu ląduje taka ryba ? pstrąg z grilla, pieczony łosoś, wigilijny karp, panga w galarecie czy zapiekana tilapia ?miejmy świadomość, że dorastała w skoncentrowanej hodowli, prawdopodobnie chorowała i była głodzona przed ubojem. Ten z kolei nie był ani szybki, ani humanitarny.
Połów widziany z kosmosu
Pozostałe 50 proc. ryb na naszych stołach pochodzi z połowów. Rzadko kto ma świadomość, że na każdy kilogram ?dzikiej? ryby przypada od kilku do kilkunastu kilogramów innych zwierząt. Podczas odłowu konkretnych gatunków w sieci dostają się bowiem inne stworzenia ? od koników morskich, skorupiaków, poprzez meduzy, żółwie, delfiny i foki, aż po wieloryby i rekiny. Stają się one ofiarami tzw. przyłowu.
Rybacy na całym świecie wyrzucają martwy już przyłów z powrotem do morza.
Ryby, które żyją blisko dna morskiego, takie jak dorsz czy flądra, poławia się najbardziej kontrowersyjną i inwazyjną metodą ? za pomocą tzw. włoków dennych. Ogromne stalowe sieci ciągną się po dnie za statkiem przez długie mile morskie, zagarniając wszystko na swojej drodze. W taki sposób z łatwością łowimy na głębokości kilkuset metrów, a największe statki w Unii Europejskiej zagarniają życie z głębokości nawet 1,5 km.
W ramach głębinowych połowów włokami poławia się ponad 140 gatunków ryb. Wiele z nich charakteryzuje się powolnym wzrostem oraz niską reprodukcją na stosunkowo późnym etapie życia, dlatego ich populacje są zagrożone.
Wykorzystanie włoków dennych jest też uznawane za największe zagrożenie dla głębinowych ekosystemów koralowców. Skalę problemu paradoksalnie łatwiej dostrzec z kosmosu ? ślady po przejściu takich statków są widoczne na zdjęciach satelitarnych.
Giną też ptaki
Morza i oceny są źródłem bioróżnorodności, obejmującym niepowtarzalne i wyjątkowe gatunki morskich stworzeń, a współczesne rybołówstwo jest dla nich ogromnym zagrożeniem. Nie tyko zwierzęta żyjące pod wodą ponoszą jednak konsekwencje naszego niepohamowanego apetytu. Mało znanym problemem jest przyłów ptaków morskich. Zaplątują się w sieciach, zderzają z linami trałowymi, wpadają na wystawiane sznury haczykowe. W samej tylko Zatoce Gdańskiej z tego powodu co roku ginie kilkanaście tysięcy ptaków nurkujących.
Kiedy decydujemy się na zjedzenie ryb pochodzących z połowów ? śledzia w oleju, dorsza w panierce, smażonej flądry czy wędzonej makreli ? możemy mieć pewność, że zwierzę przed nami to nie jedyna istota, którą pozbawiono życia dla tego posiłku. Te, które planowano złapać, i te, które złowiono ?przy okazji?, przeszły podobną drogę. Spowodowana nagłą zmianą ciśnienia przy wyciąganiu z wody dekompresja sprawia, że pękają organy wewnętrzne i oczy. Część ryb umiera przygnieciona ciężarem innych, reszta jest przerzucana na pokład, gdzie w męczarniach oczekuje na śmierć. To, co zbędne, okaleczone trafi z powrotem za burtę. To, na czym można zarobić, zostanie sprzedane.
Na haczyku producentów
Spróbujmy dostrzec to, co dla przeciętnego konsumenta jest niedostrzegalne. Zarówno ryby dzikie, jak i hodowlane, żyją w coraz bardziej zanieczyszczonych wodach, szybko gromadzą toksyny i rtęć, narażone są na choroby i infekcje.
Rybołówstwo i hodowla to ogromny, wielomiliardowy biznes, w niczym nieustępujący branży mięsnej. Możemy więc być pewni, że producenci będą nas zachęcać do jedzenia ryb i owoców morza, nie informując o konsekwencjach.
Jednym z najczęściej powtarzanych stereotypów jest twierdzenie, że ryby są nieodłącznym elementem zdrowej diety ora
z niezastąpionym źródłem kwasów omega-3. Tymczasem Innymi jego źródłami są olej lniany lub siemię czy nasiona chia. Zawierają je również algi, z których produkuje się suplementy odpowiednie dla wegan i wegetarian Innymi jego źródłami są.
O tym, że w roślinach znajduje się pełnowartościowe białko dziś na szczęście nie trzeba już przekonywać. Każdy produkt pochodzenia zwierzęcego ma roślinną alternatywę, która nie jest okupiona cierpieniem. Dobrym momentem na zmianę niech będą nadchodzące święta ? nie musimy przecież jeść umęczonych zwierząt w imię tradycji. Ostatecznie to my sami decydujemy, co trafia na nasze stoły.
Artykuł z Vege nr. 12/1 2014, do kupienia tutaj: link