Kończę sześćdziesiąt lat, wracam z pogrzebu męża i myślę tylko o sprzątaniu. Nie wiem, z kim i o czym rozmawiałam tamtego dnia, pamiętam że chciałam, by wszyscy już poszli, chciałam sprzątać. Przytulali mnie, przynosili jedzenie, a ja wciąż o tym sprzątaniu. Przez chwilę nawet myślałam, że wariuję, bo nie płaczę, nie narzekam, nic. Wiedziałam, że zacznę gdy zostanę sama. W dziwny sposób podniecała mnie ta myśl.
Autor: Robert Rient ? dziennikarz, autor powieści ?Chodziło o miłość? i biograficznej książki ?Świadek?. Publikował w magazynach: ?Duży Format?, ?Coaching?, ?Przekrój?, ?Sens?, ?Wysokie Obcasy?, ?Wprost?, ?Zwierciadło? i innych.
- Sprzątałam przez trzy tygodnie. A nocami śniły mi się ścierki, płyny, wyprane koszule.
Na początku łazienka. Uznałam, że tam go będzie najmniej. Umyłam każdą płytkę, każdy milimetr fugi. Na mokrą gąbkę nalewałam chlor i tarłam. Zdarłam sobie skórę z palców, niektóre krwawiły. To dziwne patrzeć na palce i nie widzieć linii papilarnych. Na koniec wzięłam się za półki za lustrem. Trzymał tam perfumy, jakieś kremy, tabletki i elektryczną maszynkę do golenia. Wszędzie były jego milimetrowe włosy, czarne, siwe, czarno-białe. Włosy wchodziły w gąbkę, w ścierkę, płukanie nic nie dawało. Zbierałam kilka, zostawiałam kilka. I tak w kółko. Ręce mnie bolały. Miałam dosyć. Rozbiłam lustro i szafkę, która tam była. Wyrzuciłam te wszystkie włosy, zapakowane w szafkę z lustrem.
Potem korytarz i jego buty. Wpakowałam je do worka i postawiłam przed śmietnikiem.
W kuchni go nie było, w sypialni też nie. Ale i tam utknęłam na trzy dni, dłonie mnie piekły jak nigdy. W końcu kupiłam gumowe rękawiczki, ale po godzinie musiałam się ich pozbyć. To jak prezerwatywa, nie czułam wszystkiego.
W salonie opłakałam każdy metr, każdy skrawek ściany z naszymi zdjęciami, każdy regał i album, każdą książkę i płytę. Nic się tutaj nie zmieniło, jest jak było, nic nie wyrzuciłam i nie wyrzucę. Jedyne miejsce w mieszkaniu, w którym jesteśmy razem. Nawet materac w sypialni zmieniłam na nowy. To głupie, ale żałuję, że przy sprzątaniu nie zjadłam tych włosów w łazience. Nic by mi nie było, mogłam brać na palec i połykać. Obrzydliwe? Nie, to miłość.
- Czekanie
Potem zaczęło się czekanie. Czułam, że mam w sobie pustkę kształtu mężczyzny, że nie wypełnię jej, że zrobi to śmierć. Gotowałam, kąpałam się, chodziłam na spacery, dzwoniłam i godzinami rozmawiałam z Jadwigą. Znamy się od lat, pracowałyśmy razem w szkole, ona była od biologii, ja od polskiego. Nikomu nie mówiłam, że robię miejsce śmierci, że jestem gotowa, że moje życie w tym krystalicznie czystym mieszkaniu dogasa. Nie wiem ile by to trwało, ale myślę że rok, może dwa lata.
Gdyby nie Leon, nie byłoby mnie, wiem to. Nigdy bym się nie zabiła, to nie tak. Umarłabym z czekania. Czekanie zabija najszybciej. Nie tęsknota, nie rak, czekanie na to, co nigdy nie przyjdzie. A w czekaniu mój umysł wysyłał w każdej sekundzie i w każdej myśli informacje do ciała, by umarło. I ciało umierało. Nie jest bardziej rzeczywista obecność od myśli.
- Kochany
To było jakieś dwa lata od pogrzebu, kiedy Jadwiga po raz pierwszy wspomniała o Leonie. Dzwoniła i opowiadała o nim wiele razy. Że został porzucony przez matkę, a o ojcu nikt nie wie. Tak samo jego rodzeństwo, żadne z nich nigdy później nie utrzymywało ze sobą kontaktu. A ona je wszystkie urodziła i zostawiła, gdzieś potem zniknęła, mówili, że potrącił ją samochód.
Gdy pojechałam go poznać, wyobrażałam sobie, że został znaleziony w piwnicy, że w tej piwnicy były ściany z czerwonej cegły, karton, a w nim on, wyczerpany krzykiem o ratunek. Potrzebowałam tej wizji, żeby znaleźć w sobie współczucie większe od tego, które nosiłam wobec siebie. Tak go sobie wyobrażałam, maleńkiego, porzuconego w piwnicy, a ponieważ nie mówił, nigdy nie zmienił mojego wyobrażenia. Wymyśliłam sobie również, że od tego krzyku stracił głos. Jesteśmy razem od ośmiu lat i nie słyszałam, by powiedział chociaż słowo. Czasami jęczy przez sen, ale to zawsze są dźwięki bez treści.
Jadwiga powiedziała, że jest kochany, dziwny, ale kochany, takich słów użyła i że potrzebuje pomocy. Mieszkał wtedy w Poznaniu, ja od lat w Warszawie, na Żoliborzu. W sumie to ja podjęłam decyzję, że zabieram go do siebie, bał się. Wcześniej godzinami rozmawiałam o nim z Jadwigą, znała jego matkę, jego historię. Myślę, że już wtedy zaczęłam się w nim zakochiwać, w tym, że jest inny, że jest sierotą, że potrzebuje pomocy. Wydawało mi się, że to będzie kolejna osoba, która da sobą pokierować, której oddam miłość, której będę potrzebna przed śmiercią. Nie wiedziałam, że to Leon pomoże mi oddzielić samotność od osamotnienia, że to on na stare pokaże mi miłość, którą wydawało mi się, że umiałam.
- Podróż
Z Poznania wróciliśmy razem. I ja, i on wiedzieliśmy, chociaż nikt tego nie ustalił, że zamieszka u mnie. Opowiedziałam mu o wszystkim, czego może się spodziewać, o tym, co jest za oknem i gdzie będzie mógł spać, o tym, ile mam miejsca w sobie i w mieszkaniu. Chciałam, by poczuł, że gdzieś na świecie jest przestrzeń dla niego. Tak to sobie tłumaczę. I że to gdzieś jest u mnie. Żadne z nas nigdy nie prowadziło samochodu, absurdalny pomysł. Gdy tylko pociąg ruszył, usnął. We śnie niechcący usiadł na dwóch palcach mojej dłoni. Zamarłam. Dopiero za Kutnem odważyłam się na niego spojrzeć, spał. Ręka mi zdrętwiała, ale nie ruszyłam nią nawet o milimetr. Pomyślałam, że to zaproszenie, wyobrażałam sobie, że śpi tak mocno, bo wysyłam mu ciepło. Razem z nim, w walizce, podróżowało trochę ciuchów, dokumenty i zabawka, z którą został znaleziony. Rozczuliło mnie to. Stara, zniszczona przez czas i zabawę laleczka, kompletnie wypłowiała. Do dzisiaj stoi w salonie na półce z książkami, proszę zobaczyć. Gdy się obudził, delikatnie zabrałam rękę, niczego nie zauważył, przeciągnął się, popatrzył na mnie wzrokiem pełnym pytań, więc zaczęłam mu opowiadać o Warszawie i tak paplałam, dopóki nie weszliśmy do mieszkania. Nie wiem, kto był bardziej przejęty. Gdy drzwi się zamknęły, zrobił obchód całego mieszkania, pokój za pokojem, zaglądał w każdy kąt, patrzył długo przez okna, do samego wieczoru nie chciał nic zjeść. Byłam przerażona, w ten jeden jedyny dzień myślałam, że to fatalny pomysł. Siedziałam na kanapie, on cały milczący obok mnie. W głowie huczało mi od wątpliwości, co ja takiego zrobiłam, po co, może powinnam go wyprosić, wystawić z tą śmieszną walizką za drzwi, poradził sobie w gorszych warunkach, poradzi i teraz. Nie mogłam na niego patrzeć. Poczekałam, aż uśnie i zadzwoniłam do Jadwigi. Uspokajała mnie, że to naturalne, co czuję, że to zupełnie nowe, ale że zna Leona jak nikt i jest zupełnie przekonana co do jego wierności i lojalności. Powiedziała mi, że on już zaczyna mnie kochać, że ona to widzi, bo zna go najlepiej i mnie od lat. Poszłam spać. Gdy przechodziłam obok kanapy, na której leżał, otworzył na chwilę oczy, popatrzył na mnie i chyba się uśmiechnął, nie wiem na pewno, bo uciekłam.
- Rytuał
Na początku wybudzał go najmniejszy hałas, długo oswajał się z mieszkaniem. Wolał być sam niż ze mną, a ja cierpiałam. W niczym nie pomagał, czasami, gdy siadałam przed telewizorem, siadał obok mnie, po kilku dniach siadał coraz bliżej, aż pewnego dnia poczułam na nodze ciepło, jego ciepło. Pozwolił się dotknąć, ale już po kilku sekundach uciekł i gapił się godzinami przez okno. Przychodził do mnie tylko wtedy, gdy podawałam jedzenie, gdyby nie te momenty, stwierdziłabym, że udaje głuchego. Spaliśmy osobno, ja w sypialni na łóżku, on na kanapie. Aż do pewnego niedzielnego poranka. Budzik zadzwonił jak zawsze o ósmej, zamachnęłam się ręką by go wyłączyć i zobaczyłam, że Leon leży obok mnie z otwartymi oczami. Przestraszyłam się, otworzyłam szerzej oczy, wypowiedziałam jego imię, wtedy on bardzo powoli i z delikatnością, jakiej jeszcze nigdy nie doświadczyłam, dotknął mojej twarzy. Chciałam oddać dotyk, wyciągnąłem rękę. Uciekł. Wołałam, prosiłam, obiecywałam, że nic nie zrobię, że może sobie tu po prostu poleżeć, ale nie reagował. Wściekłam się i obraziłam na cały dzień. Wieczorem, przed telewizorem, gdy zaczął się do mnie tulić, przeszło mi. Usnęliśmy osobno, ale następnego ranka sytuacja się powtórzyła. Gdy zadzwonił budzik, zauważyłam twarz Leona, leżał na boku, 10 cm ode mnie, patrzył. Nie poruszyłam się, oddałam uśmiech, usnęłam. Obudziłam się po 10 min. Tryb drzemki w budziku. Wciąż tam był, wciąż na mnie patrzył. Pomyślałam, że to trochę chore, ale przyjemne. W końcu wyłączyłam budzik, wpadłam ze snu w jawę, a Leon położył się na mnie i spędziliśmy tak najbliższą godzinę. Od tamtej pory każdego poranka Leon czeka, aż się obudzę, czasami trwa to dwie drzemki, czasami osiem. Podglądam go wtedy jednym okiem, by drugie spało, uśmiecham się, gdy widzę jego wpatrzone oczy. Wiem że tam jest, że czeka, abym się obudziła, żebyśmy mogli być bliżej. Bez względu na to, czy wstał cztery godziny przede mną, czy był głodny, czy chciał wyjść, nigdy mnie nie obudził. Chociaż powtarzałam mu, że gdyby chciał, nie mam nic przeciwko. Ale nigdy tego nie zrobił. Właśnie dla tego miłosnego rytuału uwielbiam kłaść się spać i wstawać. Być może zaspana jestem łagodniejsza, mniej realna. Mówię do niego wtedy po cichu, mówię mu, że go kocham, a on mruczy, patrzy na mnie. Bez względu na to, jak skończył się poprzedni dzień i czym był wypełniony Leon codziennie rano czeka aż się obudzę.
- Obecność
Jadwiga triumfuje, mówi, że wiedziała, że tak będzie, ale myli się. Nikt tego nie wiedział, ani Leon, ani ja. Że miłość czasami przychodzi po cichu, wiedziałam z książek, że słowa w rozmowie są najmniej potrzebne. Jedyne, co działało w przypadku Leona, to pozwolić mu być. Czasami, gdy zaczynałam go dotykać, poddawał się temu, ale jeśli nie miał ochoty, po prostu odchodził, raniąc mnie. Przez pierwsze miesiące czułam, że nie mam na nic wpływu, że on i tak zrobi, co zechce. Mówiłam mu, że jest egoistą, że nie potrafi wczuć się w sytuację wdowy, że korona by mu z głowy nie spadła, gdyby przyszedł, gdy go o to ładnie proszę. Patrzył na mnie z tym swoim stoickim uśmiechem na twarzy i nic się nie zmieniał. A ja kochałam go coraz bardziej.
Czasami w nocy nagle się budzi, chodzi po domu, kilka razy zrzucił doniczkę, raz rozbił kubek, wiem że zrobił to specjalnie. Do dzisiaj nie rozumiem dlaczego. Na początku przerażały mnie te jego spacery, inny od mojego rytm, popołudniowe drzemki. Mówiłam, by nie spał za dnia, to nie będzie miał problemów ze snem w nocy. Pytałam, czy coś mu się śniło, czy to koszmary z dzieciństwa powodują, że niszczy kwiaty, rozbija talerze. Niczego się nie dowiedziałam. Odchodził poirytowany, wściekły, gdy próbowałam go przytrzymać, dowiedzieć się, co się stało. W końcu odpuściłam, pomyślałam, że nie różni się to tak bardzo od trzech seriali pod rząd, które brzmią w jego uszach każdego dnia, na które uparcie nie patrzy. Istnieje obok mnie inny świat, jego świat, on. Chciałam zrozumieć, żeby się nie bać, żeby wiedzieć. Kiedy wiem, mogę kontrolować. Może właśnie dlatego go spotkałam, by nie wiedzieć. By zmierzyć się sama ze sobą, by nie leczyć swoich lęków jego problemami. On mnie nigdy nie porzucił, chociaż wielokrotnie odchodził, gdy robiłam coś, co mu się nie podoba. Obrażałam się wtedy, złościłam, wymagałam, by był inny. Już to wiem, że oboje jesteśmy za starzy, by być inni. Leon jest prosty, lubi dobrze zjeść, wyspać się, lubi spokój, czasami pieszczoty. I tyle. Ale gdy myślę o tych chwilach, w których czułam się szczęśliwa, znajduję równie proste wydarzenia.
- Szczęście
Gdyby chciał, mógłby mówić, czasami tak myślę, że gdyby tylko chciał. Ale jemu dobrze jest z ciszą. Zrozumiałam, że jest pełnosprawny i pełnowartościowy taki, jaki jest. Schował się tak przed światem, stał się obserwatorem, który zaprasza do siebie tylko nielicznych. Nie znam nikogo tak nieufnego, a zarazem potrafiącego tak kochać. Moja codzienność to ja i on, od rana do wieczora. Czasami ganiamy się po mieszkaniu jak nastolatki, biegnę za nim, jest szybszy i zawsze się gdzieś schowa. Gdy go znajdę, to on zaczyna gonić mnie i zawsze mu się udaje mnie złapać.
Uwielbia patrzeć przez okno na ludzi, drzewa, ptaki, śledzi każdy ruch.
Bardzo długo się myje, co w sumie mi imponuje.
Gdy kładę się do wanny, zostawiam otwarte drzwi, bo prawie zawsze przychodzi, siada na toalecie i słucha. Wtedy opowiadam mu o swoim mężu, o pracy w szkole, o dzieciach, które wciąż uważają, że to nie jest normalne, że za dużo mu daję, że ludzie się ze mnie śmieją. Sama dla siebie bywam żałosna. Przecież znam te wszystkie pańcie zakochane w młodszym od siebie, śmieszne, upokarzająco zdrabniające słowa. Wystylizowane czupiradła. Nie chciałam taka być. Monotematyczna.
Kiedyś zaczęli mówić przy Leonie o tym, że taka miłość nie ma sensu. Moje dzieci tak mówiły. Zakazałam im, potem długo płakałam. A on jakby nigdy nic, może dłużej tego dnia gapił się przez okno, szybciej zasnął, zmęczony. Nigdy nie lubił gości. Chował się gdzieś, dopiero po czasie wychodził, obserwował. Niekiedy zazdrościłam mu tego, że może tylko patrzeć, nie musi nic mówić, wysilać się. Jak się jest z kimś, kto nie mówi, to zaczyna się bardziej korzystać z oczu, i dotyku. Żeby zrozumieć, musisz się oprzeć na obserwacji, ruchu, tym, co czujesz, co widzisz, nie tym, co słyszysz. Zresztą słowa najbardziej w życiu mnie zawiodły, obietnice, w które uwierzyłam, a które nigdy się nie spełniły. Dzieci odpuściły, gdy je zapytałam, czym oceniły moją miłość i jeśli ona powoduje, że czuje się szczęśliwa, to czy to źle dla wdowy? Czy mam przestać kochać i jak to się robi? Opowiadam mu o tym wszystkim, bo chcę by wiedział, że jestem po jego stronie. Chociaż on wcale nie potrzebuje tego słyszeć. Opowiadam mu o tym, że pierwsze lata wcale nie były takie szczęśliwe, nie rozumiałam tego, że można robić to, co się chce i pozwolić drugiej stronie dokładnie na to samo. Opowiadam mu, że nauczył mnie akceptacji, a on znudzony odchodzi, już to wszystko słyszał.
- Skóra
Miłość kiedyś równała się dla mnie zależności, pragnieniu, które daje szczęście, gdy jest zaspokojone, i ból, gdy zmusza do czekania, kompromisowi. Teraz wiem, że miłość może też być spokojem, zachwytem nad tym, że ktoś istnieje razem ze mną. Mój pomysł na niego i jego pomysł na mnie nigdy nie został zrealizowany. Próbowaliśmy! Oczywiście, że tak, ale zawsze kończyło się to klęską. Leon nie tyle mnie nauczył, co zmusił do szacunku. Na początku wobec niego, a potem szybko chciałam dawać to również sobie. Sama sobie. On tak żył od początku. Nigdy nie wyraził najmniejszej pretensji o to, że cztery godziny rozmawiam z Jadwiga, że chcę oglądać ulubiony serial, o to, na co wydaję pieniądze, co na siebie wkładam, co i jak lubię jeść, o to, że mówię, chodzę, proszę, że żyję jak Maria. On to wszystko uważnie obserwuje, jak mu się nie podoba, po prostu odchodzi. Na początku mnie to złościło, potem przestraszało, teraz uspokaja. Bo on odchodzi tylko na chwilę, do pokoju obok, położyć się spać, pobyć samemu, pogapić się przez to swoje okno. Po prostu nie zmusza się dla mnie do niczego. Myślałam, że jest okrutnym, zranionym egocentrykiem. I byłby taki, gdyby oczekiwał ode mnie, że będę jego Marią, ale on pozwala mi być Marią. Przez to dowiedziałam się o sobie więcej niż w całym wcześniejszym życiu. Bo nikt mnie nie ocenia, bo mam czas, by poczuć, czego pragnę, bo nie muszę konsultować swoich decyzji, ale mogę o nich opowiadać do woli, bo decyzja należy do mnie, bo gdy dostaję od niego czułość, wiem, że jej pragnie. Widziałam wartość w poświęceniu, teraz widzę wartość w zaangażowaniu, a to się od siebie różni tak jak skaleczenie od nakładania plastra na ranę.
Słyszał wszystko, ale najlepiej rozumiał dotyk. Wiem o tym doskonale, czułam to, widziałam w jego oczach, ruchach, gdy do mnie podchodził. Tym, że moja pomarszczona skóra nie ma dla niego żadnego znaczenia. Od kiedy zaczęłam inaczej traktować Leona, zaczęłam inaczej traktować siebie i innych ludzi. Przestałam się czuć winna, że nie zajmuję się wnukami, gdy one tego chcą. Coraz częściej sprawdzam, tak jak Leon, czy ja tego chcę, czy fakt, że mam więcej czasu, ma automatycznie oznaczać, że wypełnią go plany mojej córki i wnuków. Po kilkudziesięciu latach pracy to idealny moment, by znaleźć siebie, czas na własne pragnienia, a nie czas na wyręczanie innych. To naprawdę zadziwiające uczucie ? nie odbierać telefonu od córki i nie mieć przy okazji poczucia winy.
- Najważniejszy
Niektórzy zarzucają mi, że zastąpiłam jedną miłość drugą, że wypełniam pustkę, że mi odbiło na stare lata, że to nie może być prawdziwe, że jest zamiast. Myślę o tym czasami i pytam sama siebie ? zamiast czego? I tak, zastąpiłam jedną miłość drugą, bo ta pierwsza umarła, ale była tak samo ważna, potrzebna i prawdziwa jak to, co łączy mnie z Leonem. I tak, z pewnością wypełniam pustkę, ale znalazłam lepszy sposób od śmierci, bycia etatową niańką i opiekunką czy histeryczną sprzątaczką własnego domu. A mogłabym być na każdej z tych dróg.
Gdy mówię przy moich dzieciach, że Leon jest najważniejszy, przewracają oczami, nie zgadzają się na to. Milczę wtedy, pozwalam im mówić albo wyjaśniam, że nie zmienia to mojej miłości do nich, że to nie jest skala punktowa, że one również są najważniejsze, że sama dla siebie jestem najważniejsza.
Ale to przecież kot, mówią. I co z tego, odpowiadam. Co jest prawdziwsze od tego, co czuję, od myśli, którą mam w głowie. Dzięki niemu przeszłam na wegetarianizm, nie chcę jeść ciał zwierząt, bo on jest zwierzęciem.
Leon umrze za jakieś siedem lat, wiem o tym, bo przeciętnie tyle żyją koty. Jestem z tą myślą codziennie. Mam tylko nadzieję, że umrzemy razem.