Oto prawdziwy raj dla wegetarian, kraj o bogatej historii i pięknej tradycji. Gościnność i sympatię Gruzinów do Polaków daje się odczuć na każdym kroku, a malownicze zakątki zapisują się na długo w pamięci.
Autorka: Marta Wróbel
Trudno sobie wyobrazić miejsce o bardziej burzliwych dziejach niż Tbilisi. Najazdy Turków, Persów, Arabów i panowanie Rosjan odcisnęły swoje piętno na kulturze i architekturze stolicy Gruzji. Bogatej historii miasta można też posmakować, bo na talerzach bliskowschodnie wpływy łączą ze słowiańską duszą. I nic to, że mało kto słyszał tu o kuchni wegańskiej i wegetariańskiej.
- Tbilisi i jego okolice to prawdziwy raj dla jaroszy.
Zanim trafiłam do Tbilisi przyjaciel z dzieciństwa opowiedział mi taką oto historię. Pojechał do Gruzji w interesach i został zaproszony do domu jednego ze swoich klientów na obiad. Zwykle spotykali się na mieście, więc zrozumiał, że jest to gest wyjątkowej sympatii w jego stronę. Nie pomylił się ? ledwie przekroczył próg, posadzono go przy stole, na którym żona zapraszającego stawiała talerze w takim tempie, że ich zawartość zaczęła mu się mienić w oczach. Wrażenie pomroczności jasnej wzmagały kolejne toasty wznoszone za przyjaźń polsko-gruzińską. Kiedy gospodarz wyciągnął kolejną butelkę mocnej, destylowanej z winogron wódki zwanej czaczą, wołając gaumadżos! (na zdrowie!), mój przyjaciel nie miał już wątpliwości, że nie jest już zdolny do przełknięcia ani kolejnej kropli trunku, ani kolejnego kęsa chaczapuri ? drożdżowego placka nadziewanego owczym serem.
Mijały godziny, a korpulentna żona Gruzina, która niezmordowanie krzątała się dookoła stołu, miała coraz bardziej skwaszoną minę. Szeptała coś mężowi do ucha, a ten uspokajał ją pojednawczymi skinieniami głowy. W końcu nie wytrzymała i wskazując na pusty od jakiegoś czasu talerz gościa, wykrzyknęła po gruzińsku: ?Nic mu nie smakuje!?, po czym pobiegła do kuchni. Chcąc udobruchać żonę, gospodarz poprosił mojego przyjaciela, aby ten spróbował jeszcze kawałka czurczheli ? własnoręczne przygotowanego przez żonę deseru, czyli orzechów włoskich skąpanych w ściętej masie z melasy z winogron i mąki kukurydzianej. Ostatnia myśl, jaka przeszła przybyszowi przez głowę, dotyczyła kształtu deseru, który z wyglądu przypomina kiełbasę. Nie muszę chyba dodawać, że mój znajomy więcej nie pamięta. Ani że panowie bez problemów dobili targu? Tak właśnie było.
Opowieść tę warto zapamiętać i wziąć sobie do serca przed wyjazdem do tego malowniczego kraju. Gruzińska gościnność nie jest mitem i nawet jeśli nie traficie do czyjegoś domu, możecie się spodziewać dokładek i toastów, których nie wypada odmówić. Bo, prócz Węgrów, nie ma w Europie innej nacji, która kochałaby Polaków tak jak Gruzini. Widać to szczególnie w Tbilisi, gdzie ulica i skwer noszą imię prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który wspierał Gruzinów w konflikcie z Rosją.
- Eklektyzm i puchar wina
Na pierwszy spacer po stolicy proponuję wybrać się wieczorem. Nie głęboką nocą, lecz kiedy restauracje i małe knajpki jeszcze tętnią życiem, po ulicach spacerują rozbawieni Gruzini, a w zaułku wąskiej uliczki gra lokalny zespół. Kiedy rozejrzycie się dookoła, stwierdzicie, że to jakiś magik zaczarował okolicę, która mieni się światłami wszystkich kolorów, jakie tylko można sobie wyobrazić. W tym bajkowym świecie mieszka ponad 1 mln osób.
Miasto położone jest w dolinie, więc stojąc na historycznym placu Rewolucji Róż, wystarczy spojrzeć w górę , by zobaczyć lśniącą na czerwono wieżę telewizyjną czy wybudowaną w IV w. podświetloną na pomarańczowo twierdzę Narikala, którą rozbudował słynny władca Dawid Budowniczy, do dziś czczony w Gruzji za rozgromienie Turków.
Różowo-niebiesko-fioletowe światła to z kolei kasyna i restauracje, których w Tbilisi jest coraz więcej. Stoją obok pulsujących zielenią meczetów, kościołów katolickich i świątyń prawosławnych. Większość Gruzinów jest prawosławna, ale rodzima kultura nie pozostała obojętna na wpływy rosyjskie, perskie, tureckie, osetyńskie i arabskie. Wszystkie te nacje łączy bez wątpienia jedno: słabość do biesiadowania. Nic dziwnego, że stojący w Tbilisi 20-metrowy pomnik Matki-Gruzji w jednej ręce dzierży miecz, a w drugiej puchar wina.
Kiedy zakończycie przechadzkę po ulicach miasta i zgłodniejecie, koniecznie wybierzcie się na lekką kolację do restauracji znajdującej się jak najwyżej nad poziomem morza. Wtedy będziecie mogli podziwiać niemal całą panoramę Tbilisi. A widok zapiera dech w piersiach. Subtropikalny klimat, bliskość rzeki Kury i gór Kukazu Małego oraz jakaś trudna do opisania, unosząca się w powietrzu dobra energia sprawią, że nawet po wypiciu dużych ilości wina, koniaku i czaczy następnego dnia będziecie mieć dużo siły na dalsze zwiedzanie. Warto pokonać setki schodów do jakiejś uroczej knajpki znajdującej się niedaleko Narikali, bo to doskonały punkt widokowy. Niewykluczone, że z tego miejsca zobaczycie też podświetlone i wciąż działające starożytne łaźnie oraz malowniczy wąwóz wraz z wodospadem w samym centrum miasta.
- Bakłażany i toasty
Do restauracji Gruzini chodzą z rodziną lub w grupie przyjaciół. Nie jest to bogaty kraj, ale dla jego mieszkańców ważniejsze niż pieniądze jest bycie razem. Dlatego w mieście nie spotkacie osób jedzących w pojedynkę.
Gruzińska rodzina przypomina włoską ? wszyscy o sobie wszystko wiedzą i głośno wykrzykują swoje racje. Wyjątkowe poczucie wspólnoty mają także z sąsiadami ? do tego stopnia, że znajdujące się obok siebie balkony nie są niczym oddzielone. Dlatego kiedy lokator wychodzi na taras, może bez przeszkód wpaść do sąsiada na kawę lub zaprosić go na kolację do pobliskiej knajpki. A kiedy grupa biesiadników zauważy, że obok siedzą Polacy, jest duża szansa, że ktoś z nich podejdzie do waszego stolika i wzniesie za was toast, koniecznie poprzedzając go anegdotą. Zwyczaj jest taki, że toasty wznoszą tylko mężczyźni, a jeśli okazja jest zacna, wino będą pić w specjalnym rogu, jakie sprzedaje się często na placach czy pod kościołami. Jeśli wznoszący toast jest młody, będzie mówić po gruzińsku, czasami po angielsku, a jeśli starszy, może się zdarzyć, ze usłyszycie język rosyjski. Potem wypada się odwdzięczyć ? podejść do Gruzinów i także wznieść toast, poprzedzając go dłuższą opowieścią lub? gestykulacją, jeśli dzielić was będzie bariera językowa.
Toastów nie wznosi się na pusty żołądek, więc możecie być pewni, że czeka was uczta. A w Gruzji, nawet jeśli zamówicie przystawki, porcje nie są małe. Polecam wyśmienite badrijani ? podawane na zimno roladki ze smażonego bakłażana z wytrawną pastą z orzechów włoskich udekorowane pestkami granatów. Do tego przypominający ciabattę, ale bardziej od niej pulchny, gruziński pszenny chleb puri. Do posiłku Gruzini często podają czerwone wytrawne wino Marani-Saperavi pochodzące z pobliskiego historycznego regionu Kachetia. Uzupełnieniem posiłku niech będzie pkhali w dwóch odsłonach, czyli sałatka z orzechów włoskich z dodatkiem drobno posiekanego szpinaku lub startych buraków. Orzeźwi Was popularna gruzińska oranżada Natakhtari lub wysoko zmineralizowana woda Borjomi, której nazwa pochodzi od źródeł w dolinie znajdującej się w górach Kaukazu. Nie może też zabraknąć ogórków z dojrzewającymi na słońcu soczystymi pomidorami, białą cebulą, natką pietruszki i kolendrą.
- Legendy i dżem z mirabelek
Możecie być pewni, że podczas pobytu w Gruzji usłyszycie wiele legend oraz opowieści o prawdziwych wydarzeniach. Nic w tym dziwnego, przecież historia państwa sięga II w.p. n. e., kiedy to jego wybrzeże znane było starożytnym Grekom jako Kolchida.
Aby poznać więcej ciekawostek, warto się wybrać do wspomnianej już Kachetii, która słynie z wybornych gatunków wina, takich jak Saperawi, Kindzmarauli i Tsinandali. Okolice są malownicze ? porośnięte zielenią zbocza gór otoczone są turkusową wodą, której temperatura sprzyja kąpielom już od maja. W takiej scenerii rozsiane są winnice, w których trunki powstają od 8 tys. lat. Niektóre oferują turystom nie tylko zwiedzanie, lecz także poczęstunek i nocleg. Goszcząc w winnicy Marani, nie tylko zobaczycie, jak wino dojrzewa w dębowych beczkach. Będziecie także świadkami wypieku podłużnych bochenków chleba shoti według znanej od wieków tradycji. Surowe ciasto przyklejane jest do ścian wielkich pieców zwanych tone, a po kilu minutach świeże i chrupiące chlebki można odkleić i już nadają się do jedzenia.
Z miasta do miasta będziecie zapewne przemieszczać się popularnym w Gruzji minibusem. Niech was nie zdziwi, jeśli podczas podróży na dwupasmowej ulicy pojawią się trzy sznury samochodów, a kierowca zacznie trąbić i coś nerwowo wykrzykiwać. To element miejscowego kolorytu, który warto znieść z uśmiechem. Szczególnie kiedy okaże się, że plan wycieczki przesunie się o godzinę lub całkiem się zmieni. Gruzini są wszak pewni, że zawsze ze wszystkim zdążą, co przypomina, że mamy do czynienia z południowcami. A kiedy będziecie jechać się do miasteczka Telawi, dziś administracyjnego centrum Kachetii, a kiedyś stolicy Gruzji, po obu stronach ulicy z pewnością napotkacie starsze panie dorabiające sobie sprzedażą arbuzów, melonów lub orzechy włoskich albo laskowych w zależności od sezonu.
Telawi jest jedynym gruzińskim miastem, które posiada cztery zabytkowe fortyfikacje z różnych okresów. Szczególnie warta zwiedzenia jest wybudowana w XVII w. forteca Batoniscyche ? jedyny tak dobrze zachowany średniowieczny pałac królewski w Gruzji.
Wybierzcie się też na spacer po mieście, a z pewnością traficie na targ. Kilkanaście odmian papryki, granaty i dorodne bakłażany sąsiadują tu z czurczhelami w różnych kolorach, olejem słonecznikowym domowej roboty, świeżymi ziołami, pikantnym paprykowym sosem adżika i wytrawnym dżemem z mirabelek (ten ostatni przypomina chutney).
- Pierogi w mieście-muzeum
Kiedy traficie do innego historycznego miasteczka ? Mcchety (zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO), koniecznie posilcie się w którejś z tutejszych restauracji. Co druga gruzińska knajpka serwuje chaczapuri z serem oraz pierogi chinkali wielkości pięści. Te ostatnie także są dostępne w wersji wegetariańskiej ? nadziewane serem i obficie polane gorącym masłem. Mnie trzy takie pierogi w kształcie sakiewek nasyciły, ale tubylcy potrafią zjeść ich nawet kilkanaście za jednym razem. Jeśli będziecie mieć ochotę na coś równie sytego, ale mniej kalorycznego, spróbujcie bardzo tu popularnej zupy z fasoli (lobio). Jest gęsta i mocno przyprawiona świeżą kolendrą, a podaje się ją w towarzystwie okrągłych kukurydzianych bułeczek. Na deser zamówcie świeże owoce oraz bardzo słodką i bardzo mocną kawę po gruzińsku. Teraz możecie dalej ruszyć w drogę.
Mccheta nie bez powodu zwana jest miastem-muzeum. Zachowała się tu pochodząca z XI w. prawosławna katedra Sweti Cchoweli, która przez wiele wieków była miejscem koronacji gruzińskich władców, oraz wiele innych kościołów i klasztorów. Z mieszczących się około 20 km od Tbilisi wzgórz Mcchety można też podziwiać malownicze ujście rzeki Aragwa do Kury.
Podobnie jak w całej Gruzji ? tradycja spotyka się tutaj z potęgą przyrody i gościnnością mieszkańców. Nic dziwnego, że właściwie każdy, kto trafia do tego kraju po raz pierwszy, daje się ponieść jego urokowi.