Nie wystarczy mówić, że rośliny są dobre. Paula Lewczuk, zdobywczyni Pucharu Polski w fitness bikini, pokazuje to na własnym przykładzie. Rozmawiamy z nią o sporcie, diecie i miłości do zwierząt.
Rozmawiała: Katarzyna Kucharska
Czym dla Ciebie jest siła?
Jestem zawodniczką, więc jak łatwo się domyślić, moim pierwszym skojarzeniem są mięśnie, ale wystarczy, że się chwilę zastanowię i w mojej głowie pojawia się wiele innych odpowiedzi. Moja siła płynie z głębi mnie. Czasami mam wrażenie, że jestem zarówno silna, jak i słaba psychicznie. Z jednej strony robię rzeczy, z których jestem dumna, a z drugiej tracę energię na niepotrzebne błahostki. Na szczęście to się zmienia. Od kiedy zaczęłam się bardzo aktywnie udzielać w Przytulisku dla Zwierząt w Głownie i zostałam wegetarianką, widzę, jak wiele w moim życiu zmieniło się na lepsze. Dzięki tym decyzjom stałam się bardziej odporna. Wiem, że to, co robię, jest dobre i mogę się tym przysłużyć zwierzętom, a także ludziom. O ile w przypadku zwierząt każdy się domyśla, o co mi chodzi, o tyle mówiąc o ludziach, mam na myśli poprawę ich stanu zdrowia dzięki diecie wegetariańskiej. Teraz, kiedy ktoś podważa łączenie sportu i bycia wege, to już się tym nie przejmuję, bo wiem, że to, co robię, jest dobre i nikomu tym nie szkodzę.
A siła w sporcie?
Dla mnie to pokonywanie własnych słabości. Nie można robić czegoś nieustannie porównując się do kogoś. Trzeba znać swój cel i robić to, na co się zdecydowało, a na efekt poczekać. Dopiero później widzi się progres, poprawia się wydolność, można więcej podnieść. Z czasem wygląda się lepiej, bo się schudło lub przytyło, pojawia się zarys mięśni? Według mnie siła w sporcie to bycie lepszą wersją samego siebie.
Jesteś zawodniczką bikini fitness. Dlaczego wybrałaś tę dyscyplinę?
Kiedy studiowałam dietetykę w Collegium Medicum w Bydgoszczy, poznałam moją obecną przyjaciółkę Natalię Gacka, mistrzynię świata fitness sylwetkowego, a także wielokrotną mistrzynię fitness sylwetkowego w Polsce. Od razu nawiązałyśmy kontakt. Wtedy jeszcze trwała moja 12-letnia przygoda ze sztukami walk. Przez te lata trenowałam karate kyokushin w Malborku, następnie muay thai, a skończyłam na brazylijskim ju jitsu. Natalia zabrała mnie na zawody, do których się przygotowywała. Był to Puchar Polski w Kulturystyce i Fitness w Zabrzu. Na miejscu pomagałam jej w makijażu, ale przede wszystkim chłonęłam atmosferę. Poznałam tam mnóstwo ciekawych ludzi, którzy zaczęli zachęcać mnie do startów. A że zawsze uwielbiałam sport, to dość łatwo przyszło mi zakochanie się w fitnessie. Przyznam, że gdyby nie ogromne wsparcie Natalii, to może nie zaangażowałabym się aż tak bardzo w fitness bikini. To ogromne szczęście spotkać na swojej drodze tak wspaniałą przyjaciółkę, z którą dzieli się tę samą pasję.
A jak wyglądały Twoje początki z dietą wegetariańską? W środowisku sportowców, w którym się obracasz, pewnie nie miałaś zbyt dużego wsparcia?
Nigdy nie jadłam wołowiny, nawet nie wiem, jak smakuje. Poza tym od dziecka byłam niejadkiem, a rodzice też na siłę nie podtykali mi mięsa. Od szóstego roku życia z mięs jadłam wyłącznie kurczaki i ryby, pięć lat temu wyeliminowałam ze swojej diety drób, a rok temu również ryby. Wielu ludzi mówiło mi, że chociaż te ryby mogłabym jeść, ale to totalna bzdura. Przecież środowisko jest tak zanieczyszczone, że samo jedzenie ryb nikomu na zdrowie nie wyjdzie! A jeśli jest możliwość zastąpienia ich czymś innym, co jednocześnie da możliwość nieprzyczyniania się do cierpienia innych, to czemu nie? Zdecydowałam ot tak. Z dnia na dzień.
Czyli to była trochę samotna walka?
Nie, nie, moja mama jest od czterech lat weganką i ona mi bardzo pomogła. Na początku na przykład bardzo denerwowało mnie robienie tofu. Opisy w internecie były straszne i zajmowało mi to mnóstwo czasu. Kiedy natomiast mama pokazała mi, jak je przygotować, to teraz robię je codziennie i nie mam z tym problemu. Przyznam, że ona jest moją największą idolką i wsparciem, inspiracją i motywacją. To ona nauczyła mnie szacunku i miłości do zwierząt. Jestem pewna, że gdyby nie mama, to nie byłabym takim człowiekiem, jakim jestem teraz. Ogromnym wsparciem jest dla mnie mój chłopak ? Krzysztof Radzikowski, również sportowiec, mistrz świata Strongman. Pomimo że jest totalnym mięsożercą, akceptuje moją dietę, wspiera mnie i pomaga w trudnych chwilach. To naprawdę bardzo ważne, by mieć przy sobie kogoś takiego.
Aż się nie chce wierzyć, że wszystko szło tak gładko?
Oczywiście były docinki ze strony znajomych, zwłaszcza zajmujących się uprawianiem sportu, że to głupota, że mi to na zdrowie nie wyjdzie itp. Ale teraz moi najbliżsi, którzy też uprawiają sport ? mój chłopak i przyjaciółka ? wspierają mnie w tym i to mi wystarcza.
Wspomniałaś wcześniej, że Twoja mama jest weganką. Skąd u niej taka decyzja?
Nigdy jej o to nie pytałam. Przypuszczam, że to podobnie jak u każdej osoby, która jest wege, oprócz pobudek etycznych, również z powodów zdrowotnych. Moja mama w ogóle jest wyjątkową osobą. Wybudowała pierwszy w Polsce earthship, czyli w pełni ekologiczny dom. Jest on zbudowany z opon samochodowych i innych materiałów z odzysku. Takie domy są bardzo popularne w Stanach Zjednoczonych, ludzie mieszkają w nich również między innymi w Skandynawii, Czechach i Estonii. Pozyskanie opon do budowy wcale nie jest trudne, gdyż zakłady wulkanizacji i tak muszą zagospodarowywać zużyte opony, więc dla nich to wręcz przysługa, jeśli ktoś je chce wziąć. To, co w moim rodzinnym domu jest też wyjątkowe, to fakt, że wykorzystuje się w nim do wszystkiego deszczówkę. No i są zwierzęta! Mama ma tam pięć psów i pięć kotów. Oczywiście wszystkie to znajdy lub pochodzą ze schroniska, za to teraz mają jak w niebie. Zarówno psy, jak i koty mają swoje oddzielne pokoje. W domu wydzielona jest specjalna część, do której zwierzęta wchodzą specjalnymi uchylnymi drzwiczkami ? oddzielnymi dla psów i kotów. Wewnątrz każdy pies ma swoją budę, więc zimą na chłody nie mogą narzekać, a koty idą o pomieszczenie dalej i mogą do woli tarzać się na swoich poduchach. Tak. Dobry przykład wyniosłam z domu!
Co Ci daje wolontariat w Przytulisku dla Zwierząt w Głownie?
Mam słaby dzień, mam doła, czuję się bezsilna, tracę wiarę w siebie ? wtedy idę do przytuliska. Poprzytulam się do mojego ukochanego Lorda, posiedzę w boksach i od razu mam uśmiech na twarzy. Bo ja wiem, po co to robię. A kiedy widzę, jakie te zwierzaki są wdzięczne, to od razu mam lepszy humor. Nieważne, co się dzieje, idę do przytuliska i wszystko mija.
Czy dopiero w Głownie zaczęła się Twoja życiowa przygoda z działalnością na rzecz zwierząt?
Kiedy mieszkałam w Sopocie, próbowałam zostać wolontariuszką w okolicznym schronisku, ale okazało się to niemożliwe. Kontakt z tamtymi działaczami był bardzo trudny, nie odpowiadali na moje maile, nie chcieli mnie dopuścić do zwierząt itp. Robiłam więc zbiórki karmy, koców i innych potrzebnych rzeczy i po prostu je im zawoziłam. W Głownie było zupełnie inaczej. Pierwszego dnia poznałam wolontariuszy, panią prezes Towarzystwa Przyjaciół Zwierząt ?Arkadia? w Głownie, które sprawuje opiekę nad przytuliskiem, a także zwierzęta. Nikt nie ograniczał mi z nimi kontaktu. Bo tu nie ma limitu na miłość. Można wychodzić z nimi na spacery, bawić się, spędzać czas w boksie. Wiadomo, niektóre psy są chore, mają kwarantannę lub nie lubią się z niektórymi, ale o to nawet nie musiałam pytać, bo wolontariusze sami mi mówili. Jak dla mnie ? miejsce idealne.
A gdybyś nie mogła jeździć do przytuliska?
Ja po prostu potrzebuję kontaktu ze zwierzętami, bo inaczej głupieję. Obojętnie jakimi, obojętnie czyimi. Zanim dowiedziałam się o przytulisku, codziennie jeździłam do rodziców mojego chłopaka, niezależnie od tego, czy byli w domu, i siedziałam z psem na podwórku.
Wiem z pewnych źródeł, że w Przytulisku w Głownie jest jeden przystojniak, który skradł Ci serce?
Lord? Zakochałam się w nim już pierwszego dnia, gdy przyszłam do przytuliska. Kiedy nasza wolontariuszka Beata pokazywała mi wszystkie psiaki, stał i patrzył się na mnie tymi wielkimi ślepiami zza krat i nie spuszczał ze mnie wzroku. Gdy poszłam z nim na pierwszy spacer, to już całkowicie skradł moje serce. Bo Lord nie idzie, Lord kroczy jakieś dwa metry przed tobą, żeby co kilka sekund się zatrzymywać do pomiziania, i upewnia się, czy dalej za nim jesteś. On jest niesamowity, przytula się do ciebie jak mały człowiek, łapie za rękę swoimi łapkami i wtula pyszczek w dłoń. Coś niepowtarzalnego. Niestety przez to, że jest taki towarzyski, nie nadaje się do bycia psem na podwórku, gdyż bardzo potrzebuje kontaktu z człowiekiem. Udowodnił to swoimi wcześniejszymi ucieczkami od poprzednich opiekunów. Mam nadzieję, że w tym roku będę mogła go w końcu zabrać do siebie. Nie ma dnia, żebym o nim nie myślała. Muszę tylko przekonać pewną bardzo ważną dla mnie osobę do tego, że tak duży pies nie będzie problemem, a wręcz przeciwnie.
Ostatnio swoim stylem życia zaczęłaś dzielić się z internautami. Chcesz motywować innych?
Tak. Przyznam, że widzę, że nie jest to popularne. W mojej dyscyplinie nie znam ani jednej osoby, która odżywia się wegetariańsko lub wegańsko. Dlatego uznałam, że warto dać ludziom jakąś alternatywę, pokazać drogę i to, że jest to w ogóle możliwe. Nie wystarczy jednak, że będę mówiła, że roślinki są dobre, jeśli nie będę miała na to dowodu. Na własnym przykładzie chcę pokazywać, że można mieć formę i wyglądać dobrze odżywiając się tak, a nie inaczej. Czasami ktoś mnie pyta, jak ma coś zrobić, bo chciałby sobie przygotować jakąś wegańską potrawę. I to mnie cieszy.
Domyślam się, że trenujesz codziennie. Mogłabyś więc polecić dobry posiłek przed treningiem i po treningu?
Dla mnie najważniejsza jest całościowo zdrowa dieta. Niczego sobie nie ukrócam, jeśli widzę, że to, jak się odżywiam, dobrze na mnie wpływa. Jem zdrowy tłuszcz, białko, węglowodany, średnio pięć posiłków dziennie. Przed treningiem polecam tofu z warzywami. Podsmażam sobie tofu, dodaję warzywa, przyprawy, do tego mogę jeszcze ugotować cieciorkę lub soczewicę i tyle. Po treningu lubię zjeść odżywkę białkową z bananem. Miksuję to razem, dodaję szpinak i gotowe. Jeśli nie mam blendera, to zjadam po prostu kolejny posiłek.
Czy wegetarianizm i weganizm są obecne również w innych sferach Twojego życia?
Tak, na przykład w tym, jak się ubieram. Nie noszę skóry ani futer. Czasami słyszę: ?Jak to, nie masz butów sportowych ze skóry?? No nie mam. Mam fajne, nie ze skóry. Nie musisz nosić skóry, żeby dobrze wyglądać. Jeżeli zaś chodzi o kosmetyki, to staram się wybierać te cruelty free. Niezależnie od tego, czy kupuję coś sobie, czy komuś w prezencie, próbuję wybierać tak, by swoimi decyzjami nie przyczyniać się do cierpienia zwierząt.
Przypomniała mi się taka historia z mojego dzieciństwa. Kiedyś słuchałam rocka i ubierałam się w tym stylu. Potrzebowałam więc mieć glany, tylko dla kogoś, kto już jako dziecko odrzuca wyroby skórzane, to nie jest takie proste. Do dziś pamiętam, jak chodziłyśmy z mamą i bezskutecznie poszukiwałyśmy glanów ze skóry ekologicznej…
Dostrzegasz wady podjęcia decyzji o przejściu na wegetarianizm jako sportowiec?
Nie, absolutnie nie. Od kiedy odstawiłam zupełnie mięso, czuję się świetnie. Wyraźnie poprawiły mi się cera, włosy, paznokcie, nawet funkcjonowanie narządów wewnętrznych. A poza tym jest kwestia zwierząt. Dla mnie to jest najważniejsze, bo żyję w zgodzie ze sobą. Każdego dnia mogę spokojnie spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć ? jesteś ok.
Paula Lewczuk – zdobywczyni Pucharu Polski i Grand Prix Warszawy, mistrzyni Polski juniorów, wicemistrzyni Polski seniorów i finalistka mistrzostw świata w dyscyplinie fitness bikini. Wegetarianka.
Artykuł pochodzi z “Vege” nr 5/2015
Zamów prenumeratę magazynu “Vege”