Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Logowanie

Całe życie z rakietką w ręku

luty 27 2015

natalia park1Trzykrotna mistrzyni igrzysk paraolimpijskich, dwukrotna uczestniczka igrzysk olimpijskich, reprezentantka Polski. Jedyna niepełnosprawna tenisistka stołowa na świecie, która konkuruje również z zawodnikami pełnosprawnymi. O tenisie stołowym, sporcie osób niepełnosprawnych i wegetarianizmie rozmawiamy z Natalią Partyką.

Rozmawiała: Urszula Rzeszutek

Zdjęcia: Katarzyna Medowska

Zaczęłaś grać w tenisa stołowego, gdy miałaś 7 lat. Jak to się stało, że ping-pong stał się Twoją życiową pasją?
Wszystko zaczęło się dzięki mojej siostrze, bo ona pierwsza trenowała. Na początku przyglądałam się jej z boku, a później trener zaproponował mi, żebym również spróbowała. Jak przyszłam pierwszy raz, to już zostałam. Tenis stołowy od początku bardzo mi się spodobał. Pamiętam, że gdy przychodziłam do domu, to odbijałam piłeczkę albo o ścianę, albo z tatą na stole. Ciągle gdzieś chodziłam z rakietką w ręku. Potem były codzienne, systematyczne treningi. Rodzice pilnowali, żebym chodziła, a ja się od tego nie migałam, bo sama chciałam. Trenowałam, rozwijałam się, zaczęłam się uczyć nowych rzeczy, a później wyjeżdżać na turnieje. Mój poziom rósł i rosła ranga turniejów, w których brałam udział. I tak się stało, że dziś jest to po prostu moja praca.

Nie sposób wymienić wszystkich Twoich medali na krajowych i międzynarodowych zawodach dla niepełnosprawnych. Kiedy zdecydowałaś się konkurować również z zawodnikami pełnosprawnymi?
Właściwie od samego początku. Od razu trafiłam do klubu z zawodnikami pełnosprawnymi. Mój pierwszy trener znał też trenerów i władze klubu dla osób niepełnosprawnych, więc gdy tylko zaczęłam przychodzić na treningi, on od razu poinformował ten klub o moim istnieniu. Przyjechali na spotkanie ze mną i z moimi rodzicami, powiedzieli, że są treningi dla niepełnosprawnych, że są rozgrywki. Zaczęłam jeździć z nimi na obozy klubowe. Moje pierwszy turnieje i wyjazdy międzynarodowe odbyły się właśnie z zawodnikami niepełnosprawnymi. Z czasem, w miarę, jak mój poziom szedł w górę, więcej czasu spędzałam z zawodnikami pełnosprawnymi niż niepełnosprawnymi. W sporcie dla niepełnosprawnych wygrałam już wszystko. Poziom zawodników jest troszeczkę niższy, więc teraz koncentruję się na grze profesjonalnej, a w turnieju dla niepełnosprawnych gram raz w roku, aby nikt mi nie odebrał tytułów (śmiech).

Jakie warunki musiałaś spełnić, żeby rywalizować na profesjonalnych zawodach z pełnosprawnymi sportowcami?
Po prostu grałam. Jest taki przepis, że piłkę do serwisu trzeba wyrzucać z drugiej ręki. Wiele osób pytało mnie, jak się nauczyłam serwować. A ja właściwie od samego początku, gdy przyszłam na salę, wzięłam rakietkę do lewej ręki, piłkę na prawą rękę. Od samego początku ją wyrzucałam prawą ręką i to było naturalne, działo się automatycznie. Jest też przepis, że trzeba ją wyrzucić przynajmniej na 15cm i ja to robiłam. Spełniałam wszystkie wymogi, więc nikt nie miał się do czego przyczepić. Oczywiście na początku spotykałam się z dużym zainteresowaniem. Gdziekolwiek się pojawiłam, przy moim stole gromadziły się tłumy gapiów, ale później to się skończyło, ludzie się przyzwyczaili. Jeszcze się okazało, że coś tam potrafię, więc wszyscy zaczęli mnie traktować poważnie.

Dziś zajmujesz 54. miejsce w rankingu Międzynarodowej Federacji Tenisa Stołowego na 1 tys. zakwalifikowanych pełnosprawnych zawodników…
Tak, zgadza się. Staram się wejść do pierwszej 50-ki, ale jakoś na razie nie mogę tam wskoczyć. Tak naprawdę to jest całkiem dobre miejsce. Jak ktoś jest w pierwszej 100-ce w rankingu światowym, to mówi się, że reprezentuje naprawdę dobry poziom. Mam nadzieję, że to 54. miejsce to nie jest maksimum moich możliwości. Ten ranking wychodzi co miesiąc, zmienia się, bo za każde zwycięstwo są dodawane punkty, a za każdą porażkę odejmowane. Trzeba się bardzo napocić, żeby to nadrobić. Mam nadzieję, że moje miejsce będzie się utrzymywało, a może wskoczę nieco wyżej.

Które zawody uważasz za najważniejsze w swoim życiu?
Chyba igrzyska olimpijska. To taka impreza, o której myśli każdy sportowiec zaczynający karierę w jakiejkolwiek dyscyplinie olimpijskiej. Każdy marzy o zdobyciu medalu olimpijskiego, więc dla mnie nie ma chyba nic ważniejszego i cenniejszego. Na paraolimpiadzie byłam już cztery razy, bo dosyć szybko zaczęłam wyjeżdżać. Trzy razy już wygrałam. Zawsze jadę na nie w roli faworytki. To stresujace, bo wszyscy ode mnie oczekują, że zdobędę złoto. I przede wszystkim ja od siebie tego oczekuję.
Na igrzyskach olimpijskich byłam pierwszy raz w Pekinie. Pojechałam głównie dlatego, że mieliśmy dwie Chinki w reprezentacji i one miały bardzo dobry ranking, zakwalifikowały się na single, a ja pojechałam tylko do turnieju drużynowego. To było spełnienie moich marzeń, ale gdzieś tam pozostał niedosyt. Przed olimpiadą w Londynie już sama sobie wywalczyłam kwalifikacje do turnieju indywidualnego, więc można powiedzieć, że te igrzyska to było już w 100 proc. moje osiągnięcie. Gdybym jeszcze dorzuciła kiedyś medal z igrzysk, to już bym mogła kończyć karierę (śmiech).

Czy jesteś jedyną zawodniczką, która konkuruje jednocześnie z pełnosprawnymi i niepełnosprawnymi?
W tenisie stołowym jestem jedyna. Kiedyś w Pekinie była też pływaczka długodystansowa, która nie miała nogi i zakwalifikowała się również na olimpiadę. No i Oscar Pistorius, chłopak bez nóg. On był w Londynie, ale do Brazylii już się pewnie nie wybierze… Nie ma się co oszukiwać ? pewne dyscypliny i pewne niepełnosprawności automatycznie wykluczają rywalizowanie na tym samym poziomie z pełnosprawnymi sportowcami.

Powiedziałaś kiedyś, że w środowisku sportowców niepełnosprawnych atmosfera jest zdrowsza niż u pełnosprawnych. Na czym polega ta różnica?
Wydaje mi się, że po prostu ludzi psują pieniądze. Osoby pełnosprawne żyją ze sportu, ja też żyję z grania, to moja praca. Profesjonalne granie to jest rywalizacja. Niby wszyscy żyjemy w tym środowisku razem, dużo czasu spędzamy na obozach, na turniejach, ale każdy gra dla siebie. Nie da się ukryć, że tenis stołowy to jest dyscyplina indywidualna. Czasami mamy turnieje drużynowe i wtedy rzeczywiście potrafimy stworzyć drużynę, kibicujemy sobie nawzajem. Gdy ktoś wygra w turnieju indywidualnym, niby wszyscy mu gratulują, ale to nie jest do końca szczere. W sporcie niepełnosprawnych nie ma takich ogromnych pieniędzy, więc to zepsucie jest mniejsze. Jak ktoś wygra, to jest wielka radość. Ja jeżdżę na takie zawody już bardzo długo i wiele wygrałam, ale ciągle jestem tam i mile widziana, i ciepło przyjmowana. Gdy ktoś mi gratuluje, to jest to szczere. Więc jest normalnie, tak, jak powinno być, bez zawiści.

Czy widzisz różnicę w podejściu do sportu osób niepełnosprawnych w różnych krajach?
Pewnie, że tak. U nas jest lepiej niż kilka lat temu, ale nie ukrywajmy, nie jesteśmy w czołówce i mamy wiele do zrobienia. Przede wszystkim mentalnie nie jesteśmy gotowi na funkcjonowanie ludzi niepełnosprawnych w środowisku pełnosprawnych. Często dochodzi do różnych dziwnych sytuacji czy komentarzy, które w ogóle nie powinny się zdarzać w cywilizowanym kraju. Rzuciło mi się to w oczy chociażby w Londynie, na igrzyskach paraolimpijskich. Ja byłam na olimpiadzie, potem na chwilę pojechałam do Chin i po dwóch tygodniach wróciłam do Londynu na paraolimpiadę. Pamiętam, że gdy przyjechałam, Brytyjczycy mówili, że igrzyska to była taka rozgrzewka, a prawdziwe sportowe wydarzenie i święto się dopiero zaczyna. Chodziło im o igrzyska paraolimpijskie i oni naprawdę robili tam wspaniałe kampanie ze swoimi niepełnosprawnymi sportowcami. Po prostu traktowali ich wszystkich na równi. Dla nich medale olimpijskie i paraolimpijskie były tak samo ważne. W ogóle nie było tego podziału na lepszych lub gorszych, na bardziej lub mniej ważnych. To po prostu było jedno wielkie i bardzo długie sportowe święto, które się zaczęło z pierwszym dniem igrzysk olimpijskich, a skończyło z ostatnim dniem igrzysk paraolimpijskich. I to się dało odczuć, że ci ludzie po prostu szczerze kibicują, podziwiają i życzą sportowcom niepełnosprawnym jak najlepszych wyników. U nas jeszcze czegoś takiego nie ma. Nie było żadnej transmisji z igrzysk paraolimpijskich, w prasie było mało wzmianek. Myślę, że można się uczyć podejścia od Brytyjczyków, bo są w tym niesamowici.

Jesteś bardzo popularna w Chinach. Mieć tyle fanów w kraju, w którym tenis stołowy jest sportem numer jeden, to chyba spore wyróżnienie?
Chińczycy rządzą w tenisie stołowym, wygrywają od zawsze, więc rzeczywiście to duże wyróżnienie. Jeśli jestem zauważona i doceniona w kraju, gdzie wszyscy grają w tenisa stołowego, a wszystkie tytuły mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich należą do Chińczyków, to znaczy, że coś potrafię. Wiadomo, że nie jestem i może nigdy nie nr 1 w rankingu światowym, ale na pewno do tego będę dążyć. I jeśli wszyscy będą podtrzymywać to zainteresowanie, to będzie oznaczało, że jest całkiem dobrze.

Dążenie do perfekcji na pewno wymaga od Ciebie ciężkich przygotowań. Jak wyglądają Twoje treningi?
To jest ciężka i nudna robota. Często spotykamy się z opiniami, że tenis stołowy to jest tylko odbijanie piłeczki i w ogóle każdy w Polsce grał i gra bardzo dobrze. Rzeczywistość wygląda trochę inaczej. Ja trenuję dwa razy dziennie w ciągu sezonu. Jeśli to jest okres przygotowawczy, trenujemy i trzy razy dziennie, to czas, kiedy można jeszcze bardziej przycisnąć z robotą. W trakcie normalnego sezonu, czyli od września do czerwca, poranny trening to trzy godziny, popołudniowy dwie, trzy w zależności tego, czy jest turniej, czy nie ma. Jest to odbijanie piłki, szlifowanie techniki, poszczególnych zagrań, taktyki. Jest też dużo treningu fizycznego, bo musimy mieć ciało, które będzie wytrzymałe, silne i dynamiczne. Wszystkiego po trochu. To, na co poświęcamy naprawdę dużo czasu, to taktyka, czyli oglądanie nagrań wideo swoich i innych zawodników. Analizowanie i wyciąganie wniosków. Tak na dobrą sprawę to i 24 godz. to by było za mało, ale wiadomo, nie można dać się zwariować. Jak się czegoś nie zrobi albo się zrobi na pół gwizdka, to prędzej czy później to wyjdzie. W kryzysowym momencie czy w stresującej sytuacji, których mamy bardzo dużo, to wyjdzie i przegramy.

Taki tryb życia wymaga chyba bardzo zdrowej diety?
Staram się zdrowo odżywiać. Trochę do tego dorosłam. Kiedyś jadłam dużo rzeczy, których teraz w ogóle nie tykam. Z biegiem lat uświadamiałam sobie, że odżywianie to jedna z rzeczy, które wpływają na końcowy sukces. W lutym zostałam też wegetarianką.

Co Cię do tego skłoniło?
Trafiła mi w ręce książka ?Nowoczesne zasady odżywiania?. Zaczęło się od tego, że jeździłam do centrum osteopatii w Poznaniu, gdzie zawsze trafiam, gdy mam jakąś kontuzję. Oni mnie tam stawiają na nogi. Większość ludzi, którzy tam pracują, to weganie. Nikt mnie tam do przejścia na wegetarianizm nie namawiał, ale zakumplowałam się z dziewczynami, które mi poleciły tę książkę. Zaczęłam czytać i pomyślałam: ?spróbuję, jak to jest!?. I spodobało mi się. Lubiłam mięso, nie ciągnie mnie do niego.

A co na to trener?
Trener chciał mnie zabić. Była rozmowa i to nie jedna. Martwił się, że nie będę miała siły, że mięso trzeba jeść, bo jest zdrowe. Takie stereotypowe myślenie.

I miał rację? Osłabłaś bez mięsa?
Absolutnie nie stało się nic takiego, czego się obawiali trener i moi rodzice. Nie było diametralnych różnic, ale wydaje mi się, że zaczęłam się czuć lepiej. Tak lżej. Moje ciało zrobiło się spokojniejsze, lepiej reagowało na jedzenie. Tak mi się wydaje. W ogóle to przymierzam się, żeby przejść na dietę wegańską. Demobilizuje mnie tylko problem z jedzeniem na wyjazdach.

Z dietą wegetariańską nie ma problemu na turniejach?
Czasami jest problem, bo trzeba przyznać, że na turniejach bardzo często karmią nas podle. Ale jakoś daje sobie radę.

A w domu masz w ogóle czas na samodzielne gotowanie?
Nie i tu właśnie moim ratunkiem jest wegańska restauracja Avocado i Asia, która ją prowadzi. Gdyby nie oni, to ja bym chyba umarła. Wcześniej też bardzo mało gotowałam dla siebie, więc pierwsze, co zrobiłam, kiedy postanowiłam przejść na wegetarianizm, to zaczęłam szukać wegańskich knajpek w Trójmieście. Jest u nas z nimi kiepsko, ale znalazłam właśnie Avocado całkiem blisko mojego domu i sali, w której trenuję. Często można mnie tam zobaczyć. Już chyba zjadłam całe menu po 50 razy, ale samej nie chce mi się gotować (śmiech).

Jakie cele zamierzasz osiągnąć w 2015 roku?
W 2015 roku liga, mnóstwo startów w turniejach protour i Mistrzostwa Świata. Pod koniec czerwca planowane są też europejskie igrzyska na wzór igrzysk olimpijskich, tylko dla drużyn z Europy. A potem będę się szykować, żeby walczyć o kwalifikację olimpijską. Będzie bardzo dużo grania!

Dziękujemy! Cała redakcja “Vege” mocno trzyma kciuki za Twoje sukcesy!

Natalia 4

Wywiad pochodzi z magazynu “Vege” nr 12/2014-01/2015

none