Któż jak nie mama potrafi robić wiele rzeczy jednocześnie, punktualnie, terminowo? Ale każdy medal ma dwie strony. Czy pogodzenie pracy z macierzyństwem jest możliwe?
Autorka: Magdalena Sikoń
Doba ma 24 godz., godzina 60 min. Czas można rozkładać na czynniki pierwsze bez końca. Mamy wiedzą to doskonale. Z jednej strony chęć pracy zawodowej, z drugiej wyrzuty sumienia, że za mało czasu dla dziecka. Zdaniem Danuty Michalczyk, psychologa, dobrze jest zdać sobie sprawę, że oddzielnie od matki jest naturalnym etapem w rozwoju dziecka. Nastąpi wcześniej niż się spodziewamy, gdy dziecko zacznie kategorycznie domagać się pozostawienia mu pola do nabywania samodzielności i niezależności.
? Poza tym, gdy mamy pewność, że dziecko jest pod dobrą opieką w czasie naszej nieobecności, ma z opiekunem dobry kontakt i czuje się w jego towarzystwie bezpiecznie, nasza pewność i spokój może udzielać się dziecku, które chętniej i bez obaw skłonne jest pożegnać się z nami. Gdy dodatkowo ma zapewniony kontakt z innymi dziećmi, służy mu to poprzez samą różnorodność doznań i doświadczeń. Ważne jest, by dziecko wiedziało, że nie traci matki ?na zawsze?, żegnamy się więc z nim i informujemy, że wrócimy np. po drzemce i w miarę możliwości dotrzymujemy obietnicy. Po powrocie z pracy pozwólmy też maluszkowi nacieszyć się nami, przeznaczmy określoną ilość czasu na wspólne zabawy, figle, przytulania, śmiechy. Niech dziecko czuje, że w dalszym ciągu jest przez nas kochane, nawet jeśli nie widzimy się przez kilka godzin dziennie ? mówi Danuta Michalczyk.
- Trudne rozstania
Oczywiście rozstanie z dzieckiem powinno być czymś naturalnym, ale dla wielu kobiet moment wyjścia do pracy jest jednym z najtrudniejszych w ciągu dnia. Wiemy, że dziecku nie stanie się krzywda, ale gdzieś w głowie tli się myśl, że nikt inny nie zajmie się maleństwem lepiej niż my same. Podobne myśli miała Danuta Michalczyk.
? Najtrudniejsze okazało się uporanie z poczuciem straty obejmującym chwile, których nie dzieliłyśmy ze sobą. Wszystkie te uśmiechy, grymasy, minki, gruchania i bulgoty, nawet płacze i nieszczęścia przeżywane przez córkę podczas mojej nieobecności, miały bezpowrotnie minąć! To było naprawdę trudne do przyjęcia ? opowiada.
Jak gdyby tego wszystkiego było mało, przekraczając próg biura, spotykamy ludzi, którym musimy udowadniać, że damy radę. Stajemy się głuche i ślepe na nieprzychylne spojrzenia i cyniczne uwagi. Agnieszka Kaczanowska z portalu mamopracuj.pl uważa, że wiele kobiet narażonych jest na nieprzyjemne komentarze podwładnych, którzy są mocno uprzedzeni do kobiet, z góry zakładając, że teraz one myślą tylko o dziecku, a nie o pracy.
? Taka atmosfera niedoceniania, deprecjonowania może na dłuższą metę sprawić, że mama ucieknie z pracy. Bo okres powrotu do zawodu jest trudny i dla mamy, i dla dziecka. Potrzeba czasu, aby się do nowej sytuacji przyzwyczaić. Kolejną zawodową kłodą rzucaną mamom pod nogi jest obowiązek długich i częstych wyjazdów służbowych, które całkowicie wybijają rodzinę z rytmu. Pewnie jeśli zdarzają się od czasu do czasu, to nie jest problem, ale jeżeli są częste, to już tak. Inną kłodą będą np. ważne zebrania czy spotkania z klientami o godz. 17, co wyklucza możliwość odebrania dziecka z placówki czy od niani. Oczekiwanie, że tak jak przed okresem macierzyństwa, pracownica będzie zostawać po godzinach, jeśli zespół ma taki zwyczaj, też jest niesprawiedliwe. Dużą trudnością jest też brak elastyczności pracodawcy w sytuacjach nieprzewidzianych wydarzeń, takich jak choroba dziecka, wizyta w szpitalu czy przedstawienie w przedszkolu ? dodaje Agnieszka Kaczanowska.
- Z życia wzięte
To, z czym spotykają się mamy wracające na rynek pracy, doskonale opisuje Marysia.
? Zanim zostałam mamą, praca była moim rajem. Marzyłam o pracy w szkole i od razu po studiach dostałam tam zatrudnienie. Realizowałam się. Doceniano to, co robiłam. Potem zaszłam w ciążę: wymarzoną, wytęsknioną. Chciałam pracować do końca. Niestety w ósmym tygodniu prawie poroniłam. Dostałam zwolnienie lekarskie. Do pracy wróciłam we wrześniu, po urlopie macierzyńskim. Syn miał wtedy niecały rok. Gdy dostaliśmy miejsce w żłobku, zaczęły się kłopoty. Infekcja za infekcją, zwolnienie za zwolnieniem. Początkowo w pracy nikt nie miał pretensji. ?Proszę się niczym nie przejmować, my to doskonale rozumiemy, każda z nas to przerabiała. Chory maluszek potrzebuje obecności mamy?. Do czasu. Poważna choroba dziecka, a w efekcie tydzień, dwa w pracy, drugie tyle na zwolnieniu. Po każdej chorobie syna byłam wymięta i fizycznie, i psychicznie i wyrozumiałość pracodawców się skończyła. Specyficzne, bardzo bolesne dolegliwości maluszka wykluczały sprawowanie nad nim opieki przez osoby trzecie. Nawet przez kilka godzin. W pracy zaczęto wytykać mnie palcami. Ograniczono mi etat do 2/3. Bo niby niż demograficzny. Później próbowano wymóc na mnie zgodę na odciągnięcie z wynagrodzenia kwoty, jaką niesłusznie otrzymywałam przez 14 miesięcy trzy lata wcześniej. To było 150 proc. moich ówczesnych dochodów. Księgowa się pomyliła, a ja jestem młoda, dziecko mi choruje, czasem rodzice pytają, dlaczego znowu jest zastępstwo, więc nawet jeśli znam przepisy, to się nie odezwę, zapłacę, nie podskoczę. Podskoczyłam. Skorzystałam z porady prawnika, poszłam do ZUS-u. Uzbrojona w paragrafy skonstruowałam odpowiednie pismo i czekałam na wypowiedzenie. Przestało mi zależeć na wymarzonej pracy. Zdemotywowano mnie skutecznie. Wywiązywałam się z obowiązków, choroby dziecka mijały, w związku z czym frekwencję miałam niemal stuprocentową. Robiłam tylko niezbędne minimum. Nic w ramach wolontariatu. Spalono we mnie to, z czego zawsze byłam dumna. Obłudą, pustymi słowami o rzekomej polityce prorodzinnej, bezdusznością, zwykłym wyrachowaniem. W kwietniu dostałam wypowiedzenie. Powód: redukcja etatu. Po wakacjach okazało się, że redukcja mojego etatu polega na rozdysponowaniu moich godzin pozostałym nauczycielkom tego samego przedmiotu, które wcale nie chciały tych nadgodzin i same mnie poinformowały o tym manewrze. Nic straconego. W październiku rozpoczęłam studia doktoranckie. Dużo pracuję, ale to ja decyduję o tym, kiedy, gdzie i o której. Gdy dziecko się rozchoruje (sporadycznie), nie posyłam go do przedszkola. Siedzimy sobie w domu, oglądamy bajki, bawimy się i nie mam przy tym wyrzutów sumienia, że powinnam być gdzie indziej. Nie. Powinnam być z dzieckiem. I nie powinnam się z tego tłumaczyć jak (nie przymierzając) z popełnienia zbrodni. A kiedyś musiałam. Niczego nie żałuję. Pracujące mamy, jeśli same nie będziecie szanowały siebie i swoich praw, nikt inny tego za was nie zrobi!
- Mama-mistrzyni
Pomału, drobnymi krokami w naszym społeczeństwie, w świadomości pracodawców kobieta-matka urasta do rangi mistrzyni zarządzania czasem i pracą. Bo któż jak nie ona potrafi robić wiele rzeczy jednocześnie, punktualnie, terminowo. Ale jak każdy medal, ten też ma dwie strony. Ta ciemna to między innymi brak dyspozycyjności.
? Mama już nie do końca sama dysponuje swoim czasem. Jasne, że obowiązują ją godziny pracy, ale po tych godzinach ma wiele zadań do wykonania i one nie mogą zaczekać, aż skończy się zebranie firmowe. Przedszkola zamykają, niania też musi wyjść. Popołudnie to także czas dla dziecka i bycia z nim, nie na pracę. Na szczęście coraz więcej pracodawców to rozumie! Mamy mogą być także rozkojarzone, np. gdy dziecko choruje czy ma jakieś kłopoty. Z tym, że to nie jest zarezerwowane dla mam, bo gdy osoba samotna sama choruje, spada jej wydajność w pracy. Co ciekawe, jak pokazują różne badania, matki wcale nie chodzą częściej na zwolnienia niż osoby bez dzieci ? mówi Agnieszka Kaczanowska.
- Rozterki mamy
Maria Wolna-Pasek, autorka bloga oczekujac.pl, tak wspomina swoje początki.
? Kiedy byłam w ciąży, zastanawiałam się, jak to będzie, gdy minie mój urlop wychowawczy i będę musiała (lub chciała) wrócić do pracy. W naszym przypadku problem rozwiązał się sam, bo po pierwsze mój tryb pracy zawodowej to było pięć dni w delegacji i dwa dni w domu (pracodawca nie chciał się zgodzić na ośmiogodzinny dzień pracy w miejscu zamieszkania), a po drugie babcie Gabi nie mieszkają w naszej miejscowości, więc nikt nie mógł zaopiekować się małym dzieckiem podczas mojej nieobecności. A żłobka w mojej miejscowości nie ma, zresztą nawet gdyby był, to i tak nie chciałabym posyłać tam rocznego maleństwa. Zauważam i plusy, i minusy takiego rozwiązania, kiedy mama rezygnuje z pracy i wychowuje dziecko w domu. Bardzo sobie chwalę to, że jestem z Gabi przez cały dzień i widzę, jak się rozwija, jak zdobywa nowe umiejętności. Zobaczyłam pierwszy kroczek, usłyszałam pierwsze słowo? Jesteśmy ze sobą bardzo blisko i wiem, że takie to jest dla dziecka najlepsze. Po 18 miesiącach od urodzenia Gabi tęsknię jednak za pracą i za ludźmi. Jeśli mam potrzebę porozmawiania z kimś, to dzwonię do koleżanki lub umawiam się na kawę z kuzynką, ale to nie to samo. Bardzo zazdroszczę Kubie, że codziennie wychodzi do pracy. Myślę, że satysfakcja zawodowa jest tak samo ważna jak spełnienie się w roli rodzica. Kuba oczywiście myśli inaczej. On chciałby cały dzień spędzać z Gabi i nie rozumie mojego toku myślenia. Coraz częściej żartujemy, że teraz to on pójdzie na urlop wychowawczy, a ja wrócę do pracy. Takie rozwiązanie zostanie zapewne tylko niespełnionym planem. Lubię, kiedy mój mąż wraca z pracy do domu. Wtedy Gabi wita go z uniesionymi z radości rękami go góry i bardzo cieszy się na jego widok. To też jest czas, kiedy Kuba ?przejmuje? dziecko i wiem, że mogę w tym czasie zrobić coś dla siebie lub zwyczajnie wstawić pranie.
- Prawo i mama
Na rynku pojawia się coraz więcej materiałów oraz poradników, które mają pomóc mamom w odnalezieniu się w nowej sytuacji nie tylko życiowej, ale również prawnej. Jednym z takich przykładów jest bezpłatny e-book pt. ?Prawo pracy dla rodziców? dostępny na portalu mamopracuj.pl. Znajdziemy w nim m.in. informacje o tym, jakie są możliwości powrotu do pracy w zmniejszonym wymiarze godzin, jakie są przerwy na karmienie piersią, jak otrzymać zwolnienia na chore dziecko.
Czasami warto poświęcić chwilę i zapoznać się z przepisami by nie usłyszeć złowieszczo brzmiącej prawdy: nieznajomość prawa szkodzi.
- Urlop dla taty
Także mężczyznom, którym urodziło się dziecko, przysługuje urlop, o ile są zatrudnieni na umowę o pracę (umowy zlecenia i o dzieło nie dają takiego prawa). Urlop ojcowski trwa dwa tygodnie, należy go wykorzystać nie później niż do ukończenia przez dziecko 12. miesiąca życia. Jest niezależny od urlopu macierzyńskiego. Analogiczne prawa przysługują ubezpieczonym ojcom wychowującym dzieci przysposobione (w wieku do siedmiu lat, chyba że zapadła decyzja o odroczeniu obowiązku szkolnego), tyle że urlop ojcowski przysługuje nie dłużej niż do upływu 12 miesięcy od dnia uprawomocnienia się postanowienia sądu orzekającego przysposobienie.
Od niedawna ojcowie mogą także przejąć część urlopu macierzyńskiego (dwa tygodnie) przysługującego matce dziecka, jeśli ta z niego zrezygnuje i wróci do pracy (mowa o przypadku zdrowej matki dziecka, sprawa ma się inaczej, gdy matka wymaga leczenia szpitalnego lub gdy umrze w czasie trwania urlopu macierzyńskiego). Urlop zwany potocznie ?tacierzyńskim? przysługuje ojcu dopiero po dwóch pierwszych tygodniach życia dziecka (w tym czasie na urlopie może być tylko matka). Aby z niego skorzystać, oboje rodzice muszą mieć stałe zatrudnienie. Ojcowie korzystający z urlopu tacierzyńskiego mają prawo prawo do pobierania zasiłku macierzyńskiego.