Wyzwolone Europejki i Amerykanki robią kariery. Muzułmanki twierdzą, że najlepiej czują się pod zasłoną. Nawet kobiety starają się zaprzeczać, że żyją w świecie mężczyzn.
Autor: Maciej Weryński
Wyobraźmy sobie społeczeństwo podzielone na ludzi o białej i czarnej skórze, w którym normą byłyby związki osób o różnych kolorach. Gdyby osoby czarne miały zwyczajowo przypisany obowiązek zajmowania się sprawami gospodarstwa domowego, bywały bite po twarzach na ulicy, a w reklamach i mediach pokazywane jako obiekt pożądania, gdyby ich pracę regularnie opłacano o 30 proc. niżej niż pracę białych, gdyby nadużycia seksualne ? mówiąc wprost: gwałty ? popełniali tylko biali na czarnych? podniósłby się krzyk, że to rasizm i niewolnictwo. A przecież właśnie takie stosunki panują między dwiema połowami ludzkości, mężczyznami i kobietami?
Tak radykalnie (choć trudno nie zauważyć, jak w zasadzie słusznie) pisze równie radykalne pismo ?No pasaran?. Lewicowe do bólu, ale nie należy z góry skazywać ich tezy na pogardliwe prychnięcie. Zgoda, zdarzają się kobiety, które biją mężczyzn. Są ? może nawet w większości ? heteroseksualni mężczyźni, którzy nie traktują każdej napotkanej kobiety, która choć trochę się im spodoba, jak przedmiot seksualny. Tylko to nie zmienia zasady, którą w naszym świecie widać na każdym kroku, nawet jeśli maskujemy ją wyjątkami in plus i in minus.
Kobiety mają gorzej. Kobiety są poddane prymatowi mężczyzn.
Żyjemy w patriarchacie, choć akurat w naszym kręgu kulturowym wydaje się, że już nie. W końcu nie ma już w pasów cnoty, a pojawiły się prawa wyborcze (np. w Polsce od 1918, w USA od 1920, we Francji od 1944, w całej Szwajcarii od 1990 roku). Kobiety pracują zawodowo i nie muszą (jak wychowane między tradycją a nowoczesnością Japonki) z tej pracy rezygnować, kiedy pojawi się mąż i dziecko (Australijki uzyskały prawo do płatnego urlopu macierzyńskiego w 2004 roku!). Ba! Zostają dyrektorami, prezesami, premierami? (Ciekawe, że nie ma słowa ?premierka?. A na prezeskę większość pań się obrusza, że niby to pasuje tylko do spółdzielni mieszkaniowej ze starych czasów. A dyrektorka do podstawówki.)
Tak, były Izabela Kastylijska, Elżbieta I, królowa Bona i Margaret Thatcher. Czy Kleopatra choćby. Tyle tylko, że każda z nich musiała walczyć ze światem mężczyzn o uznanie, że nie jest mężczyzną, a mimo to ma prawa, albo stać się kulturowym mężczyzną (czyli przyjąć zasady męskiego świata i dojść do perfekcji w ich stosowaniu), albo sprzymierzyć się z mężczyznami, by osiągnąć swoje cele.
Dla tych, którzy uważają, że wcale nie jest tak źle, kilka faktów. Ot, statystyka. Co prawda z 2000 roku, ale jest mało prawdopodobne, by liczby zmieniły się zasadniczo.
Więcej niż 30 proc. kobiet na stanowiskach ministerialnych zanotowano w sześciu krajach (Barbados, Erytrea, Finlandia, Lichtenstein, Seszele i Szwecja). W Europie Zachodniej ta liczba waha się między 20 a 30 proc. W dziewięciu krajach liczba parlamentarzystek przekroczyła 30 proc. (co było celem założonym przez Światową Konferencję Kobiet). Przeciętnie jest to 13 proc. (w 1975 roku ? 7 proc.). Jest więc trochę lepiej, niż było, choć do statystycznej równości daleko.
To daje wyobrażenie, kto trzyma władzę. Nie jest jednak tak, że każda kobieta powinna chcieć ją przejmować. Z pewnością natomiast nie powinna być poddaną w życiu.
Tymczasem 1/3 światowej populacji kobiet doświadczyła agresji na tle seksualnym (bicie, zmuszenie do czynności seksualnej). Sprawcami najczęściej byli znajomi mężczyźni (mężowie, członkowie rodziny). Co czwarta kobieta miała z nią do czynienia w czasie ciąży. Połowa kobiet została choć raz zbita lub była maltretowana psychicznie przez swojego partnera. 2/3 liczby analfabetów na świecie to kobiety.
Bardziej konkretnie i w dokładnych liczbach?
W samych Stanach Zjednoczonych co 15 sekund jedna kobieta jest bita przez partnera. W RPA co roku 52 tys. kobiet zgłasza policji gwałt (władze oceniają, że to 1/36 czynów faktycznie popełnionych). Zgłoszone gwałty dotyczą 129 osób na 100 tys. mieszkańców. W USA ta ?stopa gwałtu? wynosi 36, a w Wielkiej Brytanii 8,7.
Według UNICEF co najmniej 10 tys. dziewcząt i młodych kobiet co roku trafia w Tajlandii do przemysłu seksualnego. Co najmniej 5 tys. kobiet pada rocznie ofiarą zbrodni honorowych (1 tys. przypada na Pakistan), co często jest próbą zmycia z rodziny hańby, jaką był? gwałt na tej kobiecie. 4 mln kobiet rocznie jest sprzedawanych: mężowi albo stręczycielowi czy handlarzowi niewolników.
Według bilansu z 2000 roku obrzezaniu zostało poddanych 130 mln kobiet (polega na usunięciu łechtaczki i jest okaleczeniem kobiety, nie należy więc mylić go z męskim obrzezaniem: usunięcie napletka nie upośledza żadnych funkcji życiowych mężczyzny).
Jeśli liczby kogoś nie przekonują, pora sięgnąć historie konkretnych kobiet. Obie pochodzą z archiwów Amnesty International.
K. pochodzi z Demokratycznej Republiki Konga. Była żoną wojskowego, który ją torturował, czasem na oczach dzieci. Trafiła do szpitala w wybitymi zębami i przesuniętą szczęką. W wyniku bicia cierpi na chroniczne bóle nosa, karku, głowy, kręgosłupa i stóp. Mąż regularnie groził, że ją zastrzeli. Równie regularnie K. była gwałcona, została przez męża zarażona chorobami wenerycznymi. K. nawet nie próbowała zgłaszać maltretowania policji, ponieważ ? jak twierdzi ? jej mąż pochodzi z ustosunkowanej rodziny i ?w Kongo kobieta jest nikim?. Przekonana o wyższości Zachodu, wystąpiła jednak o azyl w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Sędzia imigracyjny stwierdził, że była poddawana okrucieństwu. I odrzucił prośbę o azyl.
Pani G. jest obywatelką Salwadoru. W wieku 14 lat została sprzedana przez rodziców sąsiadowi, który ją poślubił (chodziło im o środki na oddłużenie fermy, którą prowadzili). Pani G. była systematycznie bita i gwałcona, wielokrotnie trzeba ją było leczyć w szpitalu. Dwa razy udała się na policję z prośbą o ochronę. Funkcjonariusze uznali, że nie mają prawa mieszać się w sprawy rodzinne. Kiedy miała 20 lat, pani G. uciekła z dwójką dzieci od męża. Poszukiwał jej ten ostatni przy pomocy rodziców kobiety. Po odnalezieniu skatował ją pałką, podczas gdy matka przytrzymywała panią G.
Tu obie historie znajdują podobny finał. Pani G. uciekła ? tym razem skutecznie ? do USA, gdzie odmówiono jej azylu i poinformowano, że zostanie deportowana do swojego kraju.
W Polsce zapewne jest lepiej, choć kobiety, które uciekają z własnego domu przed przemocą, by się z tym nie zgodziły. Zgodnie z badaniami z 2007 roku 36 proc. mieszkańców naszego kraju doświadczyło przemocy od członka rodziny. Większość to kobiety. Liczbę Polek poddanych przemocy w ogóle szacuje się na 800 tys. rocznie. Znów szacunkowo: co szósta kobieta doświadczyła przemocy seksualnej przynajmniej raz w życiu. Nie da się podać dokładnych danych nie tylko dlatego, że nie wszystkie przypadki są zgłaszane, ale też z powodu policyjnej klasyfikacji ? nie segreguje się danych według płci w przypadku dzieci i młodzieży.
Oprócz typowych form seksualnych to kobiety są też częściej ofiarami przemocy fizycznej bez takiego tła (choć nie zawsze da się rozróżnić te formy agresji). Typowe zachowania ?nieseksualne? to poniżanie, niewpuszczanie do domu, wydzielanie pieniędzy, budzenie poczucia wstydu czy winy. Obserwacja wskazuje, że sytuacja zmienia się o tyle, że postępuje w Polsce przyzwolenie społeczne na rozwody. W ślad za nim nie idzie jednak emancypacja ekonomiczna, zwłaszcza kobiet z niższym wykształceniem, choć nie dotyczy to tylko ich.
Skoro Polska, tak jak Unia Europejska, a nawet ONZ, przyjmują, że prawa kobiet muszą być równe prawom mężczyzn (konwencję w sprawie likwidacji wszelkich form dyskryminacji kobiet Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych przyjęło 18 grudnia 1979 r.), skoro prawa krajowe zakazują nierówności, a w naszej konstytucji zakazuje się wyraźnie dyskryminacji ze względu na płeć, to skąd się bierze problem?
Z kultury. Nie znaczy to, że mężczyzna i kobieta są z natury tacy sami. Ani fizycznie (dość oczywiste, choć pierwsze francuskie sufrażystki starały się od tego odciąć, twierdząc, że różnica jest? bardzo niewielka, na co dandysi odpowiadali ?Niech żyje ta niewielka różnica!?), ani mentalnie (i bez ?Płci mózgu? wiemy, że kobiecy i męski typ myślenia się różni). Tak już jest: przeciętna kobieta jest fizycznie słabsza od przeciętnego mężczyzny, ale za to bardziej opiekuńcza, dostrzegająca szczegóły, emocjonalna. Natura jednak nie uczyniła z tych różnic powodu wojny między płciami (to by się raczej nie opłaciło gatunkowi). Natura podkreśla różnice, by umożliwić sukces ewolucyjny. Inaczej: obie płcie współpracują, choć testosteron bywa powodem niepokoju, bo taki mają cel. Samiec i samica są różni, ale żadne z nich nie jest gorsze, bo są tak samo potrzebni.
Taki był model (do dziś do zaobserwowania w grupach zamieszkujących trudno dostępne rejony Ameryki Południowej czy Afryki) społeczeństwa zbieracko-łowieckiego. Samce polowały, samice zbierały. Oba źródła pożywienia były równie ważne, więc i o dyskryminacji nie mogło być mowy, mimo ewidentnej przewagi fizycznej jednej ze stron. Czy naprawdę wszystko musiało się zmienić, kiedy nadszedł prawdziwy początek znanego nam gatunku, czyli wraz w wynalezieniem rolnictwa? Oracz musiał być silny, a zbieranie stało się niemal hobbystycznym dodatkiem do podstawowych aktywności, więc kobieta spadła do roli podległej ? całkowicie uzależnionej od mężczyzny. Czy może rację miała Marija Gimbutas, amerykańska archeolożka, ze swoją teorią cywilizacji boginii wypartej przez patriarchalnych Kurganów, którzy zniszczyli pokojową cywilizację, w której prym wiodły kobiety? Czy było jeszcze inaczej (czego się nigdy nie dowiemy z całą pewnością)?
Jasne, nie ma powrotu do ?pierwotnego komunizmu?, do czasów sielskiego Edenu kultury ogrodniczej (oczywiście nigdy nie były sielskie, to tylko wyobrażenie)? Jednak ani rolnictwo, ani konieczność obrony nie wymagają już w naszym świecie takiej siły, jak ongiś. Nawet jeśli przyczyniły się kiedyś do poddania żeńskiej części ludzkości jej męskim partnerom, dziś już nie widać powodów, by ta sytuacja miała trwać dalej. Pomijając więc nawet kwestie etyczne (czy moralne), długofalową odpowiedzią ludzkości powinno być (ponowne) zrównanie płci. Nie ujednolicenie, tylko właśnie zrównanie.
Do tego nie wystarczy formalne zapisanie praw w najwyższej nawet rangi aktach i proklamacjach. Do tego trzeba czasu. Do tego trzeba sprzeciwiać się stereotypom. Choćby były doraźnie wygodne: i dla kobiet, i dla mężczyzn. Paradoksalnie podległą pozycję kobiet przekazują sobie także one same. Zmuszając młode pokolenie do powtarzania koszmaru obrzezania w Afryce, a w Polsce ucząc dziewczynki, że mają być śliczne, grzeczne i sprzątać po swoich braciach.