Unia Europejska szczyci się faktem, że posiada jedną z największych populacji koni na świecie – ponad 6 milionów. Polacy powołują się na tradycyjną w naszej kulturze miłość do tych zwierząt. I nadal posyłają je do rzeźni w innych krajach UE, która nie umie sobie poradzić nawet z uregulowaniem transportu
Tekst Aneta Uhres
Jak podaje Julie Girling z organizacji European Horse Network (Europejska Sieć Koni), dzięki koniom w UE istnieje 400 tys. miejsc pracy w dziedzinie hodowli, przemysłu, turystyki, edukacji oraz nauki. Tworzą one istotny sektor gospodarki, który przynosi 100 mld euro zysku rocznie. W Unii istnieją całe regiony wyspecjalizowane w gospodarce opartej na koniach. Przykładem jest chociażby francuska Dolna Normandia, gdzie żyje 10 proc. francuskiej populacji koni, dzięki którym zatrudnienie znajduje ponad 100 tys. osób, czy też węgierski region Kecskemet.
W Wielkiej Brytanii sektor jeździecki jest największym pracodawcą w sporcie, a w niektórych regionach kucyki wypuszczane na wypas w parkach narodowych używane są jako ekologiczne kosiarki nieniszczące chronionych gatunków roślin i kwiatów. Konie używane są powszechnie w również hipoterapii, rolnictwie, przy wyrębie lasów, w agroturystyce oraz ekoturystyce ? na ich grzbietach można zwiedzać np. parki narodowe Litwy, Łotwy czy też słabo zaludnione regiony Portugalii. Liczba jeźdźców w UE rośnie co roku o 5 proc.
W Polsce populację koni szacuje się na 350 tys., a liczbę jeźdźców na około 200 tys. Konie od wieków były jednym z fundamentów naszej kultury, wpisanym są w naszą historię oraz sztukę. Ukoronowaniem polskiej miłości do tych zwierząt jest imponująca hodowla polskich koni arabskich, sprzedawanych co roku na aukcjach cieszących się światową sławą.
Niewystarczająco często i rzetelnie mówi się za to o tym, że niemal na całym świecie konie ciągle pozostają zwierzętami rzeźnymi. Szacuje się, że w Unii Europejskiej transportuje się na rzeź 123 tys. koni rocznie. Transporty długodystansowe trwające kilkadziesiąt godzin stanowiły w 2009 ponad 31 proc. wszystkich transportów. Konie przewozi się przez cały rok z krajów o wysokiej produkcji, jak Polska, Rumunia i Hiszpania, do krajów wysokiej konsumpcji (Włochy – 50 proc., Francja ? 25 proc.). Konie na rzeź transportuje się również statkami z Brazylii oraz Argentyny.
Jak podaje Josh Slater z Królewskiego Collegu Weterynaryjnego Uniwersytetu Londyńskiego, powołując się na dane Polskiego Związku Hodowców Koni, z naszego kraju eksportowano konie na masową skalę już od lat 50. W czasach największej prosperity liczba zwierząt jadących do rzeźni na południu Europy dochodziła do 100 tys. (rok 1975 czy 1980), a do roku 2000 nie spadała poniżej 50 tys. Biorąc pod uwagę opłakany stan ówczesnej infrastruktury, pojazdów oraz brak jakiejkolwiek ochrony prawnej zwierząt, można sobie wyobrazić skalę tego okrucieństwa.
Początek zmian
Na początku wieku sprawa transportu polskich koni na rzeź, okrucieństwo oraz moralne kwestionowanie zabijania zwierząt służących człowiekowi została nagłośniona przez organizacje międzynarodowe. Liczba transportowanych koni zaczęła powoli spadać. Obecnie Polska sprzedaje około 29,5 tys. koni na rzeź do Włoch oraz około 5 tys. do Francji, co i tak stawia nasz kraj na niechlubnym I miejscu w Unii. Zaraz za Polską plasuje się Rumunia z liczbą 14,8 tys. koni rocznie, Hiszpania, z której transportuje się 5,1 tys. koni rocznie oraz? z 7,3 tys. koni ? Francja, która jest równocześnie importerem żywych koni na rzeź.
Transporty zwierząt trwają przykładowo: 32,5 godziny (1.762 km z Arad w Rumunii do Bari na południu Włoch), a transporty z Polski trwają nawet 80 godzin w przypadku transportów z centralnej Polski na Sardynię. Jak podają oficjalne statystyki włoskich instytucji przeprowadzających inspekcje, stan aż 44 proc. koni z transportów przeprowadzanych na tej trasie był sprzeczny z prawem unijnym.
Czy unijne prawo chroni konie?
W 1997 roku protokół dotyczący praw zwierząt został wcielony do Traktatu z Amsterdamu. Zwierzęta zostały w nim określone jako istoty zdolne do odczuwania bólu i cierpienia. Protokół nakłada na kraje członkowskie oraz Unię obowiązek, by stanowiąc i implementując prawa w zakresie polityki rolnej, rynku wewnętrznego, eksperymentów czy transportu miały na uwadze dobro zwierząt. Niestety, traktat nie jest wystarczającą podstawą prawną do poprawy dobrostanu zwierząt, co oznacza w praktyce, że legislacja unijna dotycząca praw zwierząt musi opierać się na jednej z unijnych polityk, takich jak wspólna polityka rolna lub polityka zdrowia i ochrony konsumentów.
Protokół – niekonsekwentnie – daje za to krajom członkowskim wolną rękę w kwestii stanowienia prawa dotyczącego tzw. kwestii kulturowych czy religijnych, do których zaliczyć można na przykład wzbudzające kontrowersje włoskie palio, czyli wyścigi konne w miejscach do tego nieprzystosowanych, takich jak place w centrum miasta, gdzie siła odśrodkowa dosłownie wypycha je z toru, lub wąskie uliczki miasteczek takich jak Ronciglione, gdzie wypuszcza się luzem galopujące młode, nieujeżdżone konie, które ślizgając się na bruku, łamią sobie nogi albo poważnie się ranią, wpadając np. na zaparkowane samochody.
Palio spotyka się z coraz większym sprzeciwem młodszego pokolenia Włochów, dla których obyczaj, w którym konie są ranione, giną lub muszą być uśpione, jest wstydem, a nie powodem do dumy. Władze Sieny, miasta najsłynniejszego Palio, jako jedyne zabroniły kilka lat temu wykorzystywania koni pełnokrwistych. Najostrzejsze wiraże zostały wyścielone materacami. Pomimo to co roku głośno jest o końskich ofiarach.
Prawo UE nie reguluje także problematyki korridy, makabrycznych hiszpańskich fiest z udziałem koni, osłów i byków, wykorzystywania zwierząt w cyrkach czy uboju religijnego. Bardzo ogólny przepis zabraniający maltretowania zwierząt przegrywa zatem z zabijaniem w imię rozrywki, źle pojętej tradycji czy sportu.
W kwestiach kulturowych musimy niestety poczekać na kolejną rewolucję legislacyjną na europejskiej arenie. A na to się chwilowo nie zanosi. Ogromne lobby zabiega, aby tego typu tradycje trwały nawet w XXI wieku. A walcząca o swój przyszły kształt Unia Europejska musi się ograniczać z ingerencją do oficjalnie wyrażonych dezaprobat, takich jak na przykład potępiająca korridę deklaracja deputowanych europejskich.
Transport koni na rzeź miał zostać uregulowany rozporządzeniem, które weszło w życie w styczniu 2007 r. Przewiduje ono m.in. indywidualne przegrody dla koni – wcześniej konie upychane były razem w ciężarówkach i tratowane przez współtowarzyszy – a także limitowaną liczbę koni w ciężarówce, obowiązkowe rampy przy rozładunku, obowiązkowy 24 godzinny odpoczynek z rozładunkiem co 24 godziny oraz karmienie i pojenie koni na postojach.
Cztery lata po wejściu w życie tego prawa wiemy, że? nie działa. Jak podaje Food and Veterinary Office (biuro ds. żywności oraz weterynarii, specjalna jednostka powołana przez Komisję Europejską w celu przeprowadzania kontroli), konie często są transportowane bez indywidualnych przegród, konie nieujeżdżone, które powinny być transportowane w grupach w większych przegrodach, są transportowane niezgodnie z prawem, ciągle istnieje problem systemów do pojenia (są niesprawne, zimą zamarzają), nadal transportuje się zwierzęta ranne, ciężarne, zbyt stare lub zbyt młode (prawo nie podaje definicji konia zdolnego do transportu). Tak więc dzisiaj ciągle można zobaczyć konie stojące w jednej przegrodzie, źrebięta podróżujące na zbyt małej przestrzeni pod brzuchami matek które mogą je łatwo stratować, osiołki załadowane zupełnie bez przedziałów, problemy z wentylacją oraz karmieniem.
Na podstawie kontroli przeprowadzanych na Węgrzech, w Polsce, we Włoszech, Rumunii oraz na Litwie, Terrence Cassidy z FVO potwierdza, że nadal występują niezgodności w czasie przewozu zwierząt, a we Włoszech brakuje kontroli zwierząt po przyjeździe do rzeźni. Polsce unijni kontrolerzy wytykają m.in.: przyznawanie licencji ciężarówkom niespełniającym wymagań oraz fakt, że weterynarze obecni na miejscu załadunku zwierząt często nie reagują na nieprawidłowości. Kontrolerzy FVO oraz organizacji pozarządowych przyznają jednak zgodnie, że największe nieprawidłowości występują w przypadku transportów koni z Rumunii.
Austriacki weterynarz Alexander Rabitsch zwraca uwagę na kolejny aspekt transportów, czyli objazdy austriackiej Karyntii w celu uniknięcia kontroli, co jest pogwałceniem art. 3a rozporządzenia, które nakazuje podjęcie działań w celu zminimalizowania długości trasy. Dotyczy to głównie transportów z Europy Środkowej i Wschodniej.
Kondycja transportowanych zwierząt to osobny wątek. Jak podaje Jo White z organizacji World Horse Welfare, 50 proc. koni ładowanych w Rumunii ma długotrwałe rany a 25 proc. przywiezionych do Włoch ma świeże rany. Dr Gianluigi Giovagnoli w swym podręczniku o transporcie koni opisuje, jak stres wywołany transportem wpływa na system immunologiczny, a w rezultacie prowadzi do tzw. gorączki wywołującej zapalenie płuc. Choroby systemu oddechowego u większości transportowanych zwierząt obserwują także niezależni inspektorzy.
Ciąg dalszy nastąpi?
Ze wszystkich raportów, zarówno niezależnych organizacji pozarządowych, jak i oficjalnych jednostek unijnych wynika jeden jasny przekaz: transporty długodystansowe w zdecydowanej większości nie przestrzegają prawa. Głównie dlatego, że to się po prostu opłaca. A skoro nie da się uregulować transportów prawnie, należy ich bezwzględnie zakazać.
Komisja Europejska obecnie pracuje już ponad dwa lata nad poprawkami do rozporządzenia. W tym czasie pojawiło się kilka inicjatyw, z których warto odnotować propozycję duńskiego europosła Dana Jorgensena, który forsuje ograniczenie transportów zwierząt na rzeź do 8 godzin. Należy bowiem nadmienić, że problem transportów nie ogranicza się do koni, zwierzęta z UE transportowane są do rzeźni nawet do centralnej Rosji. Większość prozwierzęcych organizacji pozarządowych opowiada się za całkowitym zakazem transportów długodystansowych, zaś Fundacja Viva Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt walczy też o to, aby wykreślić konia z listy zwierząt rzeźnych, gdyż dopiero takie rozwiązanie sprawy skończyłoby gehennę tych zwierząt w naszym kraju.
Z podobną propozycją zamierzają zmierzyć się Włochy, gdzie posłanka Paola Frassinetti przygotowała projekt prawa, które zabroniłoby uboju koni nad Tybrem i zmieniłoby definicję konia ze zwierzęcia domowego na zwierzę do towarzystwa, czyli takie jak kot czy pies. Pomaga jej polska Viva. Idea ta ma jednakże ogromne problemy przebiciem się do świadomości Włochów. Końskie mięso jest szczególnie cenione w kilku włoskich regionach, także na północy, z której wywodzi się wiele osób z pierwszych stron gazet, w tym były minister rolnictwa Luca Zaia, który nie potrafił obronić tej inicjatywy. Również we Francji pojawiły się ruchy przeciwko zabijaniu koni na mięso, ich inicjatorką jest Brigitte Bardot, w której fundacji znajdują schronienie także konie. Jej akcja przeciwko hipofagii, której ambasadorką jest znana aktorka Mathilde Seigner, zyskuje wiele zrozumienia we francuskim społeczeństwie. Jest to ważne, gdyż we Francji rzeźnicy reklamują koninę jako szczególnie zdrowe mięso.
Jak zatem potoczą się dalej losy naszych koni? Chyba Europejczycy zamykali oczy na okrucieństwo dotykające tych zwierząt przez wystarczająco długi czas. Pora na zmiany.
Inicjatywę 8hours można poprzeć na stronie www.8hours.eu a petycję w sprawie skreślenia koni z listy zwierząt ?rzeźnych? na stronie www.ratujkonie.pl