Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Logowanie

Wiara w zmiany daje siłę

czerwiec 25 2012

Nie pasowała do rytuałów i konwencji parlamentu, mimo to swój ślad w polityce odcisnęła. Żyła w sposób ekcentryczny, a wegetarianizm był jej pierwszym krokiem w stronę duchowości.Rozmawiamy z Barbarą Labudą.

Rozmawiała: Katarzyna Eysmont

Zdjęcie: Katarzyna Fortuna

Barbara Labuda – polityk, działaczka opozycji demokratycznej w czasach PRL. Posłanka na SejmI,II i X kadencji, minister w Kancelarii Prezydenta RP, w latach 2005?2010 ambasador RP w Luksemburgu. Wegetarianka


Zawsze mnie zastanawiało jak to możliwe, że drobna blondynka, która inspiruje się w życiu filozofiami wschodnimi, a jeszcze do tego wszystkiego jest wegetarianką, przetrwała w świecie polityki. I to nie tylko przetrwała, ale bardzo mocno zaznaczyła swoją obecność. A przecież wszyscy wiemy, jaki jest ten świat – zdominowany przez mężczyzn i to takich , którzy nie bawią się w subtelności. 

Sama nie wiem. Może dlatego, że lubiłam zmienianie rzeczywistości, a tę szansę polityka daje. To może być ciekawe, twórcze, wręcz pasjonujące zajęcie. Nie pasuję jednak za bardzo do polityki, nie tylko do jej stereotypu , ale i do rzeczywistości. Parlament to miejsce rytuałów i konwencji. Tam nie ma przestrzeni dla ludzi ekscentrycznych czy oryginalnych. Taki ktoś nie przetrwa długo. Wprawdzie sposób uprawiana polityki trochę zmienił się w niektórych krajach, ale wciąż ci, którzy wychodzą poza schemat, mają opinię outsiderów. Ja ewidentnie się do nich zaliczałam, zwłaszcza że jednocześnie zaczęłam na początku lat 90. odkrywać duchowość niekatolicką i niereligijną.

To było dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, nietypowe też w świecie polityki, dlatego po pierwszych , negatywnych reakcjach na szczere przedstawianie moich przeżyć w tej materii zaczęłam je ukrywać, a raczej przestałam o nich mówić, bo ludzie pukali się w czoło, a to szkodziło moim projektom ustaw i pomysłom politycznym. Na początku szczególnie trudne było przemieszczanie się z jednego mentalnego świata do drugiego. Na przykład to, żeby zaraz po medytacjach i praktykach duchowych uczestniczyć w obradach na sali sejmowej albo w jakiejś komisji i kłócić się o równość płci bądź o politykę zagraniczną.

Zainteresowanie duchowością budziło się we mnie stopniowo i było związane z wegetarianizmem. Wegetarianizm był moim pierwszym świadomym krokiem w stronę duchowości. Przebudzeniem.

Na pytanie, jak przetrwać w świecie polityki i pozostać sobą, najprostsza odpowiedź brzmi: człowiek musi mieć silny charakter. Poza tym trzeba wierzyć w to, co się robi. Gdy traciłam wiarę albo przekonanie, że warto w czymś uczestniczyć, o coś walczyć – od razu to pozostawiałam, np. partię czy klub polityczny. Jeśli się na czymś zawiodłam, albo kiedy okazywało się, że coś jest niewarte zachodu, odchodziłam.

Czyli wiara w to, że można coś zmienić, daje tę siłę?

Absolutnie! Na szczęście zawsze udawało mi się postępować zgodnie z moimi przekonaniami, choć te przekonania czasem mi się zmieniały. Nie wszyscy za tym nadążali, ale wcale nie musieli. Podsumowując: wydaje mi się, że swój ślad w polityce odcisnęłam, mam nadzieję, że przyczyniłam się do dobrych rzeczy. Przy tym wszystkim żyłam w sposób ekscentryczny i poza normą.

Jak na świat polityki.

Jak na świat polityki. Ale to stało się jak gdyby mimochodem, nie planowałam tego.

Mnie zainteresowało to ukrywanie swoich zainteresowań filozofią Wschodu i pracą nad rozwojem duchowym…

Kiedy zaczynałam medytować, odkrywać swoją duchowość, zastanawiać się nad sobą, sięgać coraz częściej do książek o charakterze filozoficznym, metafizycznym, dowiedziałam się, że najbardziej odpowiadają mi religie Wschodu, a właściwie filozofia Wschodu, bo nie szukałam religii, zawsze byłam areligijna. Wystąpiłam z Kościoła katolickiego, kiedy miałam 13 lat.

Wystąpiłam to znaczy…

Barbara Labuda: Przestałam chodzić do kościoła.

W każdym razie sięgałam do tych lektur i w mojej głupocie zaczęłam się tym dzielić. Odkrywałam wtedy takie terminy jak reinkarnacja czy dług karmiczny. Fascynowało mnie to, że moja wewnętrzna wiedza i odczucia są już opisane i wyjaśnione, że ktoś to już kiedyś odkrył. Byłam tym zachwycona. Dzieliłam się więc tymi doświadczeniami, poglądami, przeżyciami, przemyśleniami z moimi przyjaciółmi, ale również w szerszym gronie czy w wywiadach.

I wyszła pani na wariatkę?

Tak, niektórzy posądzali mnie nawet o to, że jestem związana z jakąś podejrzaną sektą.

Zupełnie mnie to nie dziwi. Przecież politykowi nie wypada wierzyć w takie rzeczy, nie jeść mięsa. Polityka jest dla twardzieli. Ale coś panią jednak przy niej trzymało.

To była chęć zmieniania świata i radość, jaką sprawiały udane programy, ustawy, decyzje. Dopiero nieco później zrozumiałam, że chcąc zmieniać świat, muszę zmieniać siebie. Właśnie tego nauczyłam się z filozofii wschodnich. Zastanawiałam się zatem, co powinnam w sobie zmienić i jaki sposób to osiągnąć.

Może to naiwne, ale wydaje mi się, że ludzie, którzy chcą przejść wewnętrzną przemianę, zazwyczaj odcinają się od wszystkiego, zamykają gdzieś w miejscu odciętym od cywilizacji i cały swój czas oraz energię poświęcają pracy nad sobą?

Tak, to jest jedna ze ścieżek. Ale może też okazać się sposobem na ucieczkę przed odpowiedzialnością, przed zderzeniem się z trudami życia, przed zmierzeniem się z jakimiś przeżyciami czy uczuciami. Przyznam, że miałam taki pomysł: pojadę sobie gdzieś na wschód albo na zachód, najlepiej do Francji, do jakiegoś klasztoru – bo tam jest dużo buddyjskich pustelni ? zaszyję się, będę medytowała, wspaniale się rozwinę, aż w końcu doznam oświecenia. Ale szybko zrozumiałam, że to wcale nie jest moja ścieżka. No i sądziłam, iż może to być rejteradą przed sprawami życia pod płaszczykiem duchowości.

I była pani w samym centrum wydarzeń społecznych i politycznych.

Dlatego, że zrozumiałam, że moją duchową ścieżką jest realizowanie siebie poprzez zaangażowanie w przekształcanie rzeczywistości zewnętrznej oraz zmienianie siebie w zetknięciu z ludźmi, okolicznościami, problemami, emocjami i ?życiem na gorąco?.

To znaczy?

Pracowałam i nadal pracuję nad tym, by zmieniać swój charakter. Na przykład zawsze byłam bardzo niecierpliwa, działałam często spontanicznie, co pomyślałam, to od razu robiłam, niecierpliwiłam się, dlaczego mój zespół tak wolno pracuje. Zaganiałam ludzi do roboty i oczekiwałam szybkich efektów. Aż zrozumiałam, że dla moich współpracowników to może być bardzo stresujące. Postanowiłam więc nauczyć się cierpliwości, wyrozumiałości , akceptacji tego, że każdy ma swój temperament i swój etap rozwoju .Później, gdy myślałam, że dobrze wiem, co to jest cierpliwość, zdarzały się sytuacje, które w jednej chwili pokazywały mi, że muszę się jeszcze wiele nauczyć.

Odrzuciłam też potrzebę rywalizacji i walki.

Ale walka, a właściwie ten sposób rozmawiania, jest nieunikniona. Wystarczy obejrzeć telewizję.

No tak. Bo można unikać zwarcia, ale wtedy trzeba liczyć się z konsekwencjami. Konsekwencje zaś są takie, że nie pniesz się do góry. Przesuwasz się na margines. A pnąc się po szczeblach do góry, będąc coraz bliżej szefa, trzeba się coraz bardziej podporządkowywać. Na początku lat 90. ten mechanizm nie był tak silny, ale w ostatnich latach partie zrobiły się bardziej wodzowskie – scentralizowane, zhierarchizowane, jak piramida, jak w korporacji. Na samej górze jest przewodniczący partii, poniżej jego najbliższy współpracownicy i jeśli nie walczysz o swoje miejsce w hierarchii, to po prostu nie wjeżdżasz na wyższe piętra. Ja się na to nie godziłam i dlatego byłam przez ostatnie dwa lata swej pracy w Sejmie posłem niezależnym, nie należałam do żadnego klubu politycznego.

Co panią trzyma w polityce?

Już nie trzyma. Teraz jestem tylko obserwatorką i komentatorką tego, co się tam dzieje. A jest to wspaniałe laboratorium. Polityka to kwintesencja naszego świata. Pozwala jasno zobaczyć wszystko, co złe, ale i to, co dobre. Czasem wystarczy jedna decyzja polityczna, żeby zmiany społeczne były bardzo wyraźne ? i na plus, i na minus. Mnie w Polsce pasjonowały właśnie te zmiany. Kiedy wracałam po posiedzeniach sejmowych do Wrocławia, przechadzałam się po mojej dzielnicy, patrzyłam, jak przemienia się i pięknieje: tu nowy sklep, tu warsztat, tam posadzone kwiaty, a tam drzewa, odmalowane przedszkole… Ludzie tworzyli stowarzyszenia, fundacje, inicjatywy obywatelskie, działając dla siebie i innych. Byłam szczęśliwa. Wszystko zaczynało wyglądać, tak jak ja chciałam, to było spełnienie moich marzeń.

Przyznawała się pani w pracy do wegetarianizmu?

Do wegetarianizmu zawsze. Na początku najczęściej musiałam wypowiadać zdanie: ?Nie, nie, ja nie jem tych paróweczek?. 20 lat temu posiedzenia sejmowe kończyły się bardzo późno, o 12 albo o 2 w nocy. Wtedy zmienialiśmy ustawami wszystko, cały nasz świat, i posiedzenia były bardzo burzliwe. Po nich wszyscy wygłodniali rzucali się do sejmowych stołówek, a tam były tylko parówki z chlebem i chrzanem. I ja zawsze pozostawałam przy chlebie z chrzanem. Bo nawet jajecznica była z szynką. Zresztą w pewnym momencie przeszłam na weganizm, więc i jajecznica była nie dla mnie.

Vege: Długo była pani weganką?

Cztery, pięć lat. Bardzo mi to odpowiadało. Świetnie się wtedy czułam. Teraz jem jajka,  nadal jestem wegetarianką, nieprzerwanie od 20 lat.

Jeszcze na początku lat 90 spotykałam się z reakcjami ironicznymi i kpiącymi, ale to dość szybko zniknęło. Z czasem, coraz częściej spotykałam się z życzliwością i zainteresowaniem, aż wreszcie z usprawiedliwianiem ? ludzie usprawiedliwiali się, dlaczego jedzą mięso. Ja mówiłam : ?To twoja sprawa, nie chcę tego wiedzieć?. Powodem mojego wegetarianizmu nie jest wyzwalanie poczucia winy. Nie nawracam ludzi na wegetarianizm, bo uważam, że to jest ścieżka duchowa. Jeśli każdy nie zrozumie tego sam z siebie, indywidualnie nie pojmie, że lepiej nie jeść mięsa – szczególnie w dzisiejszym świecie, gdy mamy tak duży wybór jedzenia, i to nie kosztem zabitych zwierząt hodowanych w tak okropnych warunkach – to oznacza, że jeszcze nie doszedł do odpowiedniego etapu. Ale to, że ludzie interesują się i zadają pytania, jest dobre. Takie rozmowy zdarzają mi się dosyć często. Na przykład z królem Belgii, koło którego posadzono mnie w czasie obiadu, przez połowę czasu rozmawialiśmy o wegetarianizmie. Król Albert i jego żona widzieli, że dostaję inne dania, zainteresowali się i wypytywali. Byłam tym nawet  nieco skrępowana, bo to ucięło rozmowy na każdy inny temat.

Cóż, to król wybiera temat konwersacji.

Tak, i to była długa rozmowa ? opowiadałam, dlaczego nie jem zwierząt, oni natychmiast zaczęli się usprawiedliwiać, dlaczego je jedzą. I pochwalili się , że nie chodzą już na polowania. A ja na to, że zabijamy także portfelem, kupując mięso , co wywołało ożywioną wymianę zdań na temat roli pieniądza i lobby hodowców. To było bardzo ciekawe.

Kiedy bywałam w Stanach Zjednoczonych i w Wielkiej Brytanii, spotykałam dużo wegetarian. Podobnie w Niemczech. Tam w każdej restauracji można kupić coś wegetariańskiego. Niemcy wysuwają się na pierwsze miejsce w świecie jeśli chodzi o ekofilozofię. Dlatego, moim zdaniem, to oni teraz będą przewodzić Europie, a ich znaczenie będzie wzrastać w różnych sprawach.

Wywiad pochodzi z Vege nr 3/2012

none