Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Logowanie

Połączył nas wegetarianizm

luty 28 2012

Od Walentynek minęło już dwa tygodnie, a w redakcji Vege nadal trwa romantyczna atmosfera. Wszystko za sprawą naszych czytelników, którzy niemal codziennie podsyłają nam swoje historie na konkurs “Połączył nas wegetarianizm”. Otrzymaliśmy aż 20 listów – krótkich i długich, miejscami zabawnych, czasem wzruszających, a przede wszystkim pełnych pozytywnej energii.




Tym bardziej wybór laureatów był trudny. Po długiej naradzie udało się wyłonić pięciu zwycięzców, którzy otrzymają od nas wyjątkowe zestawy kosmetyków Organique.

 

Pierwsze miejsce zdobyła Pani Sylwia z Zielonej Góry – niezwykła historia o tym, jak przekonała swojego chłopaka Kamila do wegetarianizmu zostanie opulikowana w kwietniowym numerze Vege.

Poniżej przedstawiamy listy pozostałych laureatów.

Drugie miejsce zajęły ex aequo:

Pani Krystyna z Poznania:

“Chłodne mury Kamiennego Miasta dawały przyjemny cień. Trwał ramadan, ciasne uliczki były więc raczej puste, moja kroki zakłócały spokój tylko drzemiącym kotom. Spacerowałam już od kilku godzin, notując nazwy restauracji, barów, knajp, knajpek i podejrzanych spelunek, i marząc o książce, którą chciałam wydać po powrocie do Europy. Dość na dzisiaj – pomyślałam, gdy słońce schowało się za wieżyczkę meczetu. Wejdę jeszcze tylko tu – zadecydowałam, patrząc na kolorowy szyld. “Madhu Restaurant” – głosił. Z opinii internautów wynikało, że to najprzyjemniejsza knajpa wegetariańska na całym Zanzibarze. I rzeczywiście, samo przestąpienie progu należało do przyjemnych – w moje nozdrza nie uderzył tak częsty zapach ciężkiego tłuszczu, a aromat świeżego mango i kardamonu. Usiadłam sobie w kącie z kartą i po chwili zamawiałam już cały arsenał indyjskiego jedzenia. Początkowo nie zwróciłam uwagi na faceta, który mnie obsługiwał, jednak po chwili uświadomiłam sobie z przyjemnością, że jego koszula jest śnieżnobiała, a angielski bezbłędny. Gdy ustawiał przede mną tacki z kolorowymi potrawami, nie mogłam oderwać wzroku od jego dłoni – ciemnych, o gładkiej skórze i długich, zgrabnych palcach. Na nadgarstku nosił biały koralik w kształcie ryby, na rzemyku. Ten sam, który mam na ręku, gdy piszę te słowa.

Przychodziłam tam codziennie. Po jakimś czasie wiedziałam już, kiedy jest najmniej gości, i kiedy Madhu będzie miał czas na opowieści o kuchni Suahili. Po tygodniu miałam gotowy materiał na książkę, a raczej mój wymarzony kulinarny przewodnik po wegetariańskiej kuchni wschodniego wybrzeża Afryki. Zajadałam się najdelikatniejszym biriani, warzywnymi samosami, pszennymi chapati, które popijałam cudownym, codziennie świeżo robionym mango lassi. Madhu, potomek Hindusa przybyłego na Zanzibar w okresie kolonialnym i kobiety z plemienia Luo, zaraził mnie miłością do indyjskich smaków i zapachów, a ja wzbogaciłam swoją wegetariańską kuchnię o dziesiątki egzotycznych przepisów. Każdy dzień spędzony na Zanzibarze wspominam jako feerię barw, zapachów, smaków i emocji. Liczyło się tylko to, co przynosił każdy kolejny dzień: zapach morza, starych murów i sztywnego kołnierzyka śnieżnobiałej koszuli. Byłam chyba najszczęśliwszą białą wegetarianką, a on najwspanialszym czekoladowoskórym wegetarianinem jakiego nosiła ziemia. Nie planowaliśmy przyszłości – ten czas był zbyt nierealny, by okaleczać go słowem “zawsze”.

Kiedy moja książka się ukaże, wyślę mu jeden egzemplarz. Na pierwszej stronie znajdzie dedykację “dla Madhu, z którym przebierałam ryż”.

Pani Magda:

“Jeden mały domek kempingowy, należący do koleżanki, a dookoła mnóstwo namiotów. Czyli moja paczka z liceum powiększona o kolegów chłopaka właścicielki… To nie mogło się dobrze skończyć… Obcy sobie ludzie, nagle zmuszeni do korzystania ze wspólnej łazienki i kuchni. No właśnie – kuchni… Starałam się umiejętnie “wkomponowywać” swoje potrawy, wsuwając je w czeluść lodówki, gdzieś pomiędzy szynki, pasztety i kiełbaski na grilla… Koleżanki wiedziały, by ich nie ruszać, zresztą – wolały
swoje specjały. Udawało mi się… do czasu. Sałatki oraz kotlety z tofu zaczęły znikać, ukochana marchewka tarta z jabłkami dematerializowała się, a ja głodna… postanowiłam przeprowadzić śledztwo! I tak właśnie Go poznałam – gdy wyciągał z lodówki moje pomidorki z mozzarellą… Już Mu oczy lśniły, ale ja byłam szybsza! I choć w pierwszej chwili miałam ochotę zrobić karczemną awanturę, to już po chwili jedliśmy sałatkę z jednego talerza, zaśmiewając się do łez. Cóż mogę dodać?! Od tamtych
wakacji w czasach liceum, gdy zupełnie przypadkiem odkryliśmy, jak wiele nas łączy, jesteśmy… nierozłączni. I wszystkie półki w lodówce mamy wspólne, dzieląc pasje nie tylko kulinarne, ale całą filozofię życia i miłość do zieleni i… codzienności”

Pani Sara:

“Poznaliśmy się w liceum. Od samego początku wiedziałam, że chciałabym spędzić z Nim resztę życia. Zaczęliśmy się spotykać.
Najpierw wspólne spacery z psem, wieczorne, długie rozmowy przez telefon. Potem pierwszy pocałunek…Byliśmy tacy szczęśliwi.
Nie wiedzieliśmy prawie nic o sobie. O tym, że jestem weganką, powiedziałam Mu, kiedy po raz pierwszy poszliśmy do restauracji.
Nie mogłam patrzeć jak je grilowany stek. Zapytał czy ma coś na buzi, bo dziwnie się na Niego patrzę. Wtedy Mu powiedziałam.
Zdziwił się, ale zrozumiał. Niebawem przyszły wakacje. Jaka była nasza radość, kiedy dowiedzieliśmy się, że Adriana rodzice wyjeżdżają i zostaje sam w domu. Od razu wprowadziła się na te parę dni do Niego. Wszystko było by cudownie, gdyby nie fakt, że musieliśmy razem przygotowywać obiady. Nie miałam zamiaru smażyć razem z nim kury czy świnki…Zapytałam czy mogę zrobić nam obiad bezmięsny. Zrobił krzywą minę, ale się zgodził.
Pół godziny później miał przed nosem talerz pełen sphagetti Neapoli. Jakie było Jego zdziwienie, gdy okazało się, że coś z warzyw może być takie dobre.
I tak się zaczęło. Opowiadałam mu jakie przepyszne potrawy można zrobić z owoców i warzyw. Gotowaliśmy razem przez ten tydzień tylko i wyłącznie dania wegańskie. Jak zasmakowały mu knedle ze śliwkami, kopytka z bułka tartą czy tzw. plyndze. I tak Nam zostało do dziś.
Jesteśmy szczęśliwą parą od 5 lat. W październiku zaręczyliśmy się.
Planujemy w sierpniu ślub. Już nie możemy się doczekać komponowania menu weselnego, oczywiście z warzywami w roli głównej”

oraz Pani Magda C.:

“Mięsa nie lubię chyba od zawsze. Moja mama do dziś wspomina, że największą karą było dla mnie zjedzenie rosołu albo kotleta. Szybko nauczyłam się omijać mięsne elementy obiadu. Schabowy za marchewkę, mielony za ogórka. Tak przez wiele lat kwitł handel wymienny – na początku z bratem, później już na szeroką szkolono – stołówkową skalę. Dziś moi najbliżsi już się nie dziwią, a mama jak lwica broni moich przekonań.
Gdy poznałam mojego męża był bezkompromisowym mięsożercą – nie wyobrażał sobie, że można zastąpić czymś jajecznicę na boczku, ogórkową z żeberkami… A schabowy z mizerią – toż to niedzielna świętość! I nagle pojawiłam się ja, a za mną po cichutku skradała się cieciorka w towarzystwie tajemniczego tofu… “Co zrobić z tą dziewczyną?” – wzdychając zastanawiała się cała rodzina. Po chwili zwątpienia przyszedł czas na ciekawość! Teściowa potraktowała nakarmienia mnie jak nowe wyzwanie. Trzeba przyznać, że gotuje wyśmienicie i powoli wciąga resztę rodziny w warzywne szaleństwo. Nawet teść przekonał się do bakłażana!
A mąż? Pewnego dnia zaglądając do mojego talerza stwierdził, że chce spróbować! I tak zaczęła się nasza przygoda – od żytniego makaronu z oliwą i zielonymi szparagami! Pyszności! Dziś mój mąż piecze najlepszy na świecie domowy chleb, eksperymentuje w kuchni i jest wielbicielem kotletów z kaszy i twarogu.
W moim brzuchu mieszka mały Staś. I choć na początku ciąży zdarzało mi się usłyszeć “Teraz to już chyba przestaniesz wydziwiać! Przecież zagłodzisz dziecko!” – my się nie dajemy! Staś rośnie zdrowo, ja czuję się świetnie – bez mięsa i sztucznych witamin.
Szczęśliwa z nas rodzinka – z domem pachnącym świeżym chlebem i miłością .”

Wszystkim laureatom gratulujemy!

none